Granica jako wyzwanie etyczne

Granica polsko-białoruska, odkąd stanęła na niej zapora, stawia przed nami pytania. Nie tylko o to, jak ją skutecznie chronić, ale też o to, czy można ją skutecznie chronić, nie naruszając praw człowieka. Dyskutujemy nad tym od 2015 r., kiedy do Europy ruszyła fala uchodźców z Bliskiego Wschodu. Wtedy wydawało się nam, że to Polski nie dotyczy. Uchodźcy chcieli się dostać do Europy Zachodniej, głównie do Niemiec. Ta fala nas ominęła fizycznie, ale nie politycznie. Polska jest w Unii Europejskiej, więc musiała zająć stanowisko. Nie chciała przyjąć kilku tysięcy osób w ramach odciążenia państw unijnych, do których napływali bieżeńcy z Bliskiego Wschodu.

Za to przyjęła setki tysięcy uciekinierów z zaatakowanej przez Rosję Ukrainy w 2022 r. Oddolna fala solidarności Polaków z uchodźcami z Ukrainy wzbudziła podziw Zachodu. Po dwu latach solidarność osłabła. Skrajna prawica podniosła alarm, że grozi nam „ukrainizacja”, a pomoc państwa dla Ukrainy drogo kosztuje polskiego podatnika. Tymczasem Rosja i podległa jej Białoruś Łukaszenki przystąpiła do zorganizowanej operacji przerzucania ku granicy osób z różnych krajów dotkniętych konfliktami wewnętrznymi. Rosja i Białoruś to reżimy policyjne, więc łatwo w nich przeprowadzać i kontrolować takie operacje.

Prowadzi się akcję dezinformacyjną, że to najbezpieczniejszy sposób dostania się do UE, wydaje się wizy, organizuje przeloty. Ludzie marzący o normalnym życiu podejmują ryzyko, niekiedy całymi rodzinami, często indywidualnie. Zwykle nie mają pojęcia, co ich czeka. Nie znają języków słowiańskich ani północnoeuropejskiego klimatu i przyrody, nie mają w Polsce nikogo, liczą, że szybko wydostaną się z niej dalej na Zachód. Naiwnie wierząc, że jakoś to będzie, stają się częścią operacji nastawionej na sianie chaosu w UE i wykorzystywanie tego chaosu w propagandzie: patrzcie, jak syci i bezpieczni Europejczycy wypychają siłą ze swojej „strefy komfortu” kolorowych migrantów z krajów biednych i dysfunkcjonalnych. Zwyczajny egoizm i rasizm.

Tyle że do Rosji czy Białorusi raczej nikt nie ucieka przed biedą i prześladowaniami, więc propaganda nie musi się martwić, że ktoś zada jej pytanie: a jak wy traktujecie migrantów? Migranci głosują nogami. Tak było, jest i będzie, choćby wybudować wszędzie zapory. Mur berliński i zapory z drutu kolczastego forsowano, mimo że ryzyko śmierci było wysokie. Enerdowscy pogranicznicy strzelali do uciekinierów bez wahania, bo takie mieli rozkazy, a rozkazy się przecież wykonuje. Wielu ludzi nie chce żyć nie tylko w biedzie i strachu, ale też w zniewoleniu, lecz znacznie mniej podejmuje ryzyko.

Nie możemy poznać w pełni motywacji kierujących migrantami. Za każdym z nich stoi jakaś osobista historia. Opowiada o tym film Agnieszki Holland, opowiadają osoby, które zaangażowały się w pomoc migrantom. Po zmianie władzy politycznej oczekiwały one, że aspekt ludzki i etyczny będzie brany pod uwagę na granicy. W ich ocenie tak się nie stało. Zwyciężył aspekt bezpieczeństwa. To w świetle sytuacji międzynarodowej zrozumiałe, ale nie powinno mrozić dyskusji etycznej. Jej pomijanie tylko radykalizuje tych, którzy są na aspekt humanitarny wrażliwi.

Rząd demokratyczny powinien się różnić od populistów właśnie tym, że jest otwarty także na tę dyskusję. Niektórzy aktywiści uważają, że nie powinno się podawać ręki Tuskowi i Kosiniakowi-Kamyszowi. Zarzucają obecnej władzy, że pod tym względem nie różni się ona od rządów pisowskich. Premier Tusk nie chce relokacji migrantów w ramach unijnego paktu w tej sprawie. To decyzja polityczna i strategiczna, ale gdzie tu miejsce na prawa człowieka?

Wydaje się, że rządy pisowskie i rząd Tuska mają w sprawie granicy poparcie większości społeczeństwa. Ale rząd demokratyczny nie powinien ignorować krytyki aktywnej mniejszości. Powinien odpowiedzieć na jej zarzuty dotyczące aspektu humanitarnego i etycznego. Wytłumaczyć, dlaczego jest tak źle pod tym względem i jakie ma pomysły, by nastąpiła poprawa. Można zacząć od zaprzestania pushbacków.