Gaśnicowy i jego fani

Grzegorz Braun zażądał usunięcia flagi UE z lokalu komisji wyborczej, w której głosował. To nie zaskakuje. Wszyscy wiemy, do jakich metod autopromocji posuwa się Braun. Zaskakuje, że pozaprawne żądanie posła Konfederacji zostało spełnione i że na Brauna oddało głosy ponad 140 tys. osób. To wstrząsa, ale też inspiruje do refleksji.

Konfederacja chce być alternatywą dla PiS na prawicy. Inny lider Konfy, Krzysztof Bosak, po raz kolejny odciął się od spekulacji, że przymierze między nią a PiS jest możliwe. Żeby ambicje konfederatów mogły się spełnić w jakimś znaczącym stopniu, muszą trzymać wyraźny dystans do partii Kaczyńskiego choćby w głosowaniach sejmowych. Ale muszą też zepchnąć na margines Trzecią Drogę. Niespójne ugrupowanie Hołowni i Kosiniaka-Kamysza aspiruje bowiem właśnie do roli politycznej alternatywy względem „duopolu” KO/PiS.

Wyniki wyborów europejskich 9 czerwca dowodzą, że „duopol” wygrywa, a TD traci urok politycznej świeżości. Zaszkodziły jej szusy Hołowni i umizgi niektórych polityków PiS. Już po ogłoszeniu wyników poseł Sasin wabił wizją nowej koalicji PiS, PSL i Konfederacji, z Kosiniakiem-Kamyszem w roli premiera. To polityczna fantazja, bo TD straciła w eurowyborach ponad połowę wyborców, a większość z nich (ponad 30 proc.) odpłynęła do ugrupowania Tuska (ale byli też tacy, którzy tym razem głosowali właśnie na Konfederację – ponad 8 proc.).

Fenomen konfederatów był analizowany socjologicznie i politologicznie miliony razy. Korzeniami sięga oczywiście do Janusza Korwin-Mikkego i Unii Polityki Realnej z czasów, kiedy jej przewodził. Już w początkach III RP było to ugrupowanie przyciągające prokapitalistycznym radykalizmem i waleniem jak w bęben w liberalno-lewicową „polityczną poprawność”. Korwin budował popularność osobistą i swego stronnictwa na brutalnej konfrontacji z politycznym mainstreamem. Oskarżał go nie tylko o nieudolność, ale też o powiązania z elitami peerelowskimi. Domagał się totalnej „lustracji” postkomunistycznej klasy politycznej. Nie cofał się przed hasłami antysemickimi.

Wszystkie te wątki znajdujemy w wystąpieniach obecnych liderów, działaczy i zwolenników Konfederacji. Jest ona zlepkiem różnych nurtów i kłębkiem ambicji personalnych jej prominentów, ale na zewnątrz stara się prezentować jeden wspólny wizerunek polskiej wersji „nowej prawicy”, którą dobrze streszcza „piątka Mentzena”. To wizja Polski „bez Żydów, gejów, aborcji, podatków i Unii Europejskiej”. Mentzen już się na nią publicznie nie powołuje, bo, tak jak cała „alternatywna prawica”, stara się wraz z Bosakiem, obecnym wicemarszałkiem Sejmu, przedstawiać dzisiaj jako lider jednej więcej partii działającej w systemie demokratycznym. W rzeczywistości Konfederacja dąży do obalenia tego systemu, wykorzystując demokratyczne prawa i swobody. Droga do tego na szczęście jest daleka, choćby z powodu wewnętrznych tarć i napięć w tym pospolitym ruszeniu nacjonalistów, libertarian i zwyczajnych faszystów.

Daleka, nie znaczy pozbawiona planu i celu. Skrajna prawica na Zachodzie mobilizuje wszędzie podobne rodzaje elektoratu. Wykorzystuje teorie spiskowe, kampanie fakenewsowe w internecie, lęki i niepokoje dotyczące przyszłości w coraz trudniejszym do ogarnięcia świecie. Jej działacze manipulują rzeszami sprawnie i konsekwentnie. Partie głównego nurtu nie docierają do nich ze swoim przekazem, bo trudno ująć skomplikowanie sprawy w proste, jasne i merytoryczne formuły. Trzeba umieć analizować ich przekaz, by się mu nie poddawać. Tego zwykle w szkołach powszechnych nie uczą.

Drugą przeszkodą jest siła negatywnych emocji. Łatwiej się odnaleźć w roli ofiary. Łatwiej się przyłączyć do ludzi oferujących proste odpowiedzi i poczucie „braterskiej wspólnoty” wykluczonych przez system bogatych i możnych. Łatwiej uwierzyć prorokom nieszczęścia, niż wziąć się z życiem za bary. A tak można się rozsiąść z browarkiem w ręce, pomarzyć o kasie i „normalnej” rodzinie. Świat jest do d…, za to ja jestem OK, tylko nikt mi nie daje szansy. Ale to może się zmienić dzięki podobnym do mnie konfederatom. Niektórzy z nich mają już kasę, popularność, fajne babki wokół siebie i mogą mi pomóc, więc na nich zagłosuję.

Według danych IPSOS zebranych podczas tzw. exit polls na zlecenie głównych polskich telewizji w najmłodszej części elektoratu (18-29 lat) na Konfederację głosowało prawie 30 proc., ale na KO niewiele mniej, bo ponad 26 proc., a na PiS tylko ciut ponad 16 proc. W grupie 30-39 lat – a więc osób już ze sporym doświadczeniem życiowym – największe poparcie miała KO (32 proc.), PiS – prawie 24 proc., ,Konfa – 22. A w grupie z jeszcze większym doświadczeniem, 40-49 lat, KO zgarnęła ponad 40 proc., PiS prawie 30, konfederaci już tylko 12,6.

Te trzy grupy wiekowe mają przed sobą jeszcze szmat życia, więc to oni i ich dzieci są przede wszystkim przyszłością Polski. Głosują na ,,konfederatów’’, sami gotują marny los sobie i swoim potomkom.

Poparcie dla Konfy spada wraz z wiekiem. Nie jest to pocieszenie, ale fakt. Od niego powinny zacząć sztaby wyborcze partii demokratycznych, które się głowią, co z tą Konfederacją. Czyli pokazać realne perspektywy życiowe – ich blaski i cienie – dla młodszych pokoleń w wolnej i demokratycznej Polsce.