2009: wreszcie rok polityki?

Czy dużo się zmieni? Dużo zmieniło się w 2008: Obama, recesja, kryzys w Bombaju i Gazie, przetargi klimatyczno-energetyczne, polskie wojny na górze. Ten rok będzie raczej przejściowy; będzie moszczeniem się ekipy Obamy u władzy, szykowaniem się do nowego rozdania kart na Bliskim Wschodzie po wyborach w Izraelu, wykuwaniem nowej taktyki w Afganistanie. Mimo tych zmian, świat jednak jakby stoi w miejscu, wahając się, co dalej, jaki obrać kierunek.

Uwierzyć czy nie, że skończył się kapitalizm wolnorynkowy? Zostawić świat islamu samemu sobie? Zwolnić tempo integracji europejskiej? Kontynuować pomoc Zachodu dla Afryki?

Oczywiście, tak było zawsze. Te pytania są z nami od bardzo dawna i od bardzo dawna próbuje się na nie jakoś odpowiedzieć. Stawiamy je sobie głównie na Zachodzie, bo Zachód ma wciąż wyrzuty sumienia za kolonializm. Inni, którzy też mają kartę kolonialną w historii, jakoś nie czują się winni – np. Rosja czy Japonia czy islam, który zniszczył choćby buddyjską cywilizację Jawy.

Zmarły w tych dniach Samuel Huntington postawił moim zdaniem zbyt ostrą a przez to nietrafną tezę o nieuchronnym antagonizmie cywilizacji zachodniej i islamskiej, ale trudno zaprzeczyć, że zawładnęła ona wyobraźnią wielu ludzi, także poza światem zachodnim, a przez to przekształciła się w samosprawdzające się proroctwo historiozoficzne.

Efektowane teorie są mile widziane, wybijają nas z myślowej rutyny, ale trzeba je szybko konfrontować z rzeczywistością. Konflikty współczesne przebiegają częściej wpoprzek niż wzdłuż umownych czy fizycznych granic między cywilizacjami i kulturami. Na tym zresztą polega trudność skutecznego ich zażegnania. W świecie islamu, tak samo jak w naszym, zachodnim, cokolwiek to znaczy, są i fanatycy, fundamentaliści, jak i umiarkowani i dysydenci. Są nacjonaliści i uniwersaliści. Jedni z drugimi nie mogą się porozumieć, bo dzieli ich zasadnicza różnica: odczuwają lub nie potrzebę misjonarską, chcą lub nie zbawiać świat, a przynajmniej jego część.

Nie ma dialogu Hamasu z arafatowcami, może być tylko wojna. Nie ma dialogu hinduistów nacjonalistów z Hindusami gandhystami, nie ma porozumienia katolików soborowych z katolikami lefebrystami, ani liberalnych protestantów z arcykonserwatywnymi prawosławnymi. W takim świecie żyjemy.

 Z jednej strony niespotykana wcześniej ciekawość innych, z drugiej strach przed innymi, z jednej strony chęć wspołdziałania, z drugiej kult samowystarczalności i izolacji – mówię o sprawach duchowych, nie o ekonomii. Z jednej strony budowanie tożsamości na izolacji od innych, z drugiej tropienie wzajemnych wpływów i zależności, czyniących z poszukiwaczy ,,mocnej prawdy” i ,,mocnej tożsamości” błędnych rycerzy toczących swe wojny w nierzeczywistości.

Niestety, zawsze może polać się prawdziwa krew. Na Nowym Rok życzyłbym zainteresowanym przede wszystkim powrotu do realizmu. Idee, mity, legendy rozpalające wyobraźnię są nieusuwalną częścią ludzkiego życia zbiorowego, jednak ci, którzy mają jakąś cząstkę władzy nad ludzką wyobraźnią powinni czerpać z nich oszczędnie i umiejętnie, to znaczy rozbrajając tkwiące w nich miny. Oby rok 2009 był rokiem polityki, a nie krucjat ideologicznych. 

Dlatego najbardziej brzemiennymi w skutki wydarzeniami roku 2008 wydają mi się wygrana Obamy i objęcie przez panią Clinton Departamentu Stanu, a w polityce polskiej brak podpisu prezydenta Kaczyńskiego pod ratyfikacją traktatu lizbońskiego. To drugie uważam za wielki błąd, to pierwsze – czas pokaże już za kilka miesięcy, czy i jak zmieniła się Ameryka i z jakim skutkiem dla świata.   
 
XXXX
W interesującej dyskusji o konflikcie w Gazie szczególnie dziękuję za głosy ,,mw” i ,,kuzyna j”, osobno – Torlinowi za życzenia (wzajemnie!) i wodnikowi53 za apel o ,,realizm poznawczy”. Jak wiele innych ognisdk zapalnych na świecie, Bliski Wschód zwykle wywołuje silne i skrajne reakcje, o realizm i obiektywizm ocen jest tu szczególnie trudno. Każda strona ma wyrobiony pogląd, każdy obserwator i analityk także. Obraz sytuacji buduje się wtedy z tych klocków, które nam pasują, przemilczając lub dezawuując inne elementy, psujące nasze tezy. Interesując się tym regionem świata od wielu lat, dawno pozbyłem się złudzeń, że skądinąd godne szacunku wspólne inicjatywy palestyńsko-izraelskich obrońców praw człowieka, są w stanie zmienić bieg rzeczy. To mogą moim zdaniem uczynić tylko politycy po obu stronach konfliktu we współpracy z tak zwaną społecznością międzynarodową.