Kto się boi Radka Sikorskiego?

Prasa spekuluje o możliwości odwołania ministra obrony Sikorskiego. To jeden z najzdolniejszych polityków młodszego pokolenia. PiS powinien być zadowolny, że go ma w swoim rządzie. Radek Sikorski – to jeszcze coś mówi w tej czy innej zachodniej stolicy, zwłaszcza w Waszyngtonie i Londynie. Ale może właśnie dlatego Sikorski ma odejść. Po co trójkoalicji taki minister, który ma wlasne zdanie, wpływy i znajomości w świecie (jego żona, Anne Applebaum, jest komentatorką The Washington Post i autorką anglojęzycznej historii Gułagu – zob. wywiad w „Polityce”). Oboje z mężem nie są lewicowymi jastrzębiami pokoju. Sikorskiego poznałem jeszcze jako wybijającego się w Anglii reportera wojennego z Afganistanu i też go podziwiałem za nadsyłane stamtąd teksty. Widać było, że facet ma charakter, talent i ciekawość świata i że umie korzystać z możliwości, jakie przed nim otwarła praca w mediach światowych, słowem – nie ma kompleksów typowego polskiego emigranta.

Potem przyszła III RP, a Sikorski wszedł do polskiej polityki jako dwukrotny wicemnister w rządach po solidarnościowych. Niezbyt mi się podobało, że opisał swoje doświadczenia rządowe w prasie zagranicznej, ani że zachował obywatelstwo brytyjskie (ale może to już dawno nieaktualne?). Kiedy do władzy w Polsce doszła znów lewica, Sikorski wyjechał do Stanów. Związał się tam z środowiskiem tak zwanych (przez ich politycznych przeciwników) neokonów, czyli zapleczem ideowo-intelektualnym ekipy prezydenta Busha. I kto wie, czy nie tu jest pies pogrzebany: może to właśnie te związki ministra Sikorskiego liderzy PiS uznali za niebezpieczne? PiS w istocie nie prowadzi żadnej aktywnej polityki zagranicznej. Nie wiadomo, z jakim państwem jest po drodze braciom Kaczyńskim i ich doradcom od spraw międzynarodowych. Wiadomo, z jakimi nie jest: w praktyce z całym otoczeniem, ale przede wszystkim z naszym najważniejszym sąsiadem, z Niemcami. Tu każdy pretekst dobry, by o tym przypomnieć, jak to właśnie zrobił Kazimierz Marcinkiewicz, wbijając kolejny gwóźdź do trumny współpracy polsko-niemieckiej, tym razem na szczeblu stołecznym.Wygląda na to, że ten obecny PiS-owski pasywizm dryfuje – pod różnymi pretekstami, a to wystawy pani Steinbach, a to modnej teraz doktryny suwerenizmu – w stronę jakiegoś przyszłego izolacjonizmu. No bo tak z ręką na sercu – jeśli nie z Niemcami, nie z Unią, nie z USA, to z kim?