Tusk i Duda u Bidena

Nie ma co się cieszyć, że choć Dudę i Tuska „dzieli politycznie prawie wszystko”, to w sprawie bezpieczeństwa Polski mówią jednym głosem. Konsens w tej sprawie to przecież racja stanu i narodowy interes. Jeszcze tego by brakowało, że prezydent i premier Polski nie mówiliby o tym jednym głosem. Polaków jednak interesuje przede wszystkim, co z tej zgody wynika. Na razie efekty wizyty obu polityków w Waszyngtonie są mieszane.

Apele Dudy o podwyższenie składki członkowskiej w NATO do 3 proc. PKB i wysłanie więcej sił amerykańskich do Polski zostały przez Bidena zignorowane. Nic dziwnego, bo Biden zapowiadał publicznie, że teraz na to nie pora. Prezydenta przed forsowaniem tych tematów ostrzegał także premier Tusk. Duda celu nie osiągnął. Nie przekonał lidera republikańskiej większości Mike’a Johnsona, zdeklarowanego trumpisty, do odblokowania amerykańskiej pomocy dla Ukrainy.

Duda i Tusk przylecieli do Waszyngtonu, aby przekonać ekipę Bidena, że polska demokracja ma się dobrze. I Tusk to potwierdził przed kamerami, choć wszyscy wiemy, że prawda jest bardziej skomplikowana: trwa sprzątanie pisowskich złogów, a PiS stawia wściekły opór. Biden musi o tym wiedzieć – choćby od ambasadora USA w Warszawie Brzezińskiego – ale potwierdził, że sojusz polsko-amerykański jest niewzruszalny. Obiecał 2 mld dol. dla Polski na zakup amerykańskich helikopterów.

Spotkanie Dudy i Tuska z prezydentem amerykańskim trwało dłużej, niż przewidywano, ale Biden nie wystąpił z nimi potem na wspólnej konferencji prasowej, co spowodowało, że wizyta nie odbiła się szerszym echem w mediach globalnych. Miło było jednak popatrzeć, jak we wstępnej, otwartej części spotkania siedzieli naprzeciw siebie najważniejsi ludzie Bidena i on sam oraz Tusk z Dudą ze swoimi współpracownikami, w tym z ministrem Sikorskim. Obaj polscy politycy odnieśli sukces wizerunkowy.

Biden się zapewne uspokoił. Także on miał w tym spotkaniu doraźny interes polityczny: w USA mieszka blisko 9 mln Polaków i milion Ukraińców, a wybory już w listopadzie. Duda powinien przekonywać Polonię, że izolacjonizm Ameryki nie służy Polsce ani Europie.

Duda na szczęście nie wpisał do swego programu wizyty spotkania z Trumpem. Niedawno zameldował się u niego premier Orbán. Usłyszał ponoć od Trumpa, że jeśli wygra, nie da Ukrainie ani centa i w ten sposób doprowadzi do zakończenia wojny. Biden, co ciekawe, nie zaprosił do Waszyngtonu prezydentów Czech i Węgier, choć te państwa wstąpiły do NATO w tym samym czasie co Polska. Cóż, nie można świętować rocznicy tego przełomowego wydarzenia z udziałem dzisiejszych Węgier popierających Trumpa i Putina: prosta piłka.

Ale po ewentualnej wygranej Trumpa to Węgry, a nie Polska, będą pieszczoszkiem Białego Domu w Europie. Trump jest w tym sensie podobnie niebezpieczny dla Polski i Europy co Putin. Ten drugi grozi znowu użyciem broni jądrowej, ten pierwszy chce dać Rosji wolną rękę w polityce wobec państw NATO płacących za mało na obronność.

Tusk, jak wszyscy racjonalni politycy jego pokolenia, jest proatlantycki (co nie znaczy, że bezwarunkowo proamerykański), ale wie, że ma też obowiązki europejskie, bo Polska leży w Europie i należy do UE, której był „prezydentem”. Dlatego zaraz po powrocie z Waszyngtonu wybiera się na spotkanie w ramach Trójkąta Weimarskiego, podczas gdy Duda został w Stanach, aby obejrzeć jedną z elektrowni i abramsy mające wzmocnić polską armię.

To sensowny podział pracy na rzecz Polski. Jaka szkoda, że możliwy tylko w dziedzinie naszego bezpieczeństwa. Wybory prezydenckie w Polsce będą podobnie ważne jak te w USA. Miejmy nadzieję, że w obu wygra demokrata.