Po nich choćby potop

Wreszcie premier MM poczuł, że jego rząd i jego tabory nie mają większości w parlamencie Unii. Że Kaczyński z Orbánem są w nim w mniejszości, a większość eurodeputowanych widzi w nich szaleńców i szkodników, a nie żadnych odnowicieli.

Rezolucja Parlamentu Europejskiego, odrzucająca argumentację Morawieckiego i jego nielicznych popleczników, przeszła miażdżącą większością głosów. Tak ostry w tonie i treści dokument PE nie zdarzył się od pamiętnego poszerzenia Unii o grupę państw z naszej części Europy w 2004 r. Ale też nie zdarzył się dotąd ani tu, ani nigdzie w Unii kontynentalnej tak antyunijny rząd tak dużego państwa członkowskiego.

Deklaracja Parlamentu wzywa Komisję Europejską, aby nie uruchamiała funduszy dla Polski, póki rząd MM nie wykona orzeczeń TSUE. Parlament chce zaskarżyć do tegoż Trybunału Komisję za opieszałość. I tak trybunał Przyłębskiej, nazwany w rezolucji bezprawnym, swym orzeczeniem rozhuśtał nie tylko Polskę, ale i Unię.

Nikt nie może się z tego cieszyć prócz antyunijnej prawicy i lewicy oraz Kremla. Te siły grają na konflikt w Unii prowadzący do jej osłabienia i rozpadu. Po stronie rządu MM jawnie stanął tylko Orbán, ale ta dwójka może mieć ukrytych sprzymierzeńców w Radzie Europejskiej. Dlatego sytuacja jest niebezpieczna dla całej Unii. Rezolucja Parlamentu dowodzi, że prounijne siły w nim reprezentowane zdają sobie z tego sprawę.

Jeśli rząd Morawieckiego nie napotka realnego sprzeciwu, mogą znaleźć się naśladowcy. Będą ze swej strony odrzucali pierwszeństwo prawa unijnego. A wtedy Unia straci sterowność i zajrzy jej w oczy widmo dezintegracji. Dlatego nie jest retoryczną przesadą, gdy słyszymy europosłów ostrzegających przed „egzystencjalnym zagrożeniem”, jakie stanowi dla Unii polityka Kaczyńskiego i Orbána.

Nie chcą oni więcej integracji, tylko więcej swobody w jej podważaniu. Nie chcą Unii wciąż się zacieśniającej, tylko rozluźnienia wspólnoty do tego stopnia, by mogli korzystać z jej dobrodziejstw, ale nie musieli nic wnosić w zamian i dotrzymywać tych postanowień traktatów europejskich, które krępują ich despotyczne zapędy.

Ma rację Angela Merkel, gdy zaznacza, że znów ujawnia się zasadniczy dylemat Unii: integracja wokół wspólnych wartości czy machina służąca interesom politycznym i ekonomicznym państw narodowych. Przez 11 lat Polska pod rządami różnych opcji stała po stronie Unii jako wspólnoty wartości, po dojściu do władzy obozu Kaczyńskiego staje się liderem jej destrukcji.

Zniszczenie wspólnoty oznacza powrót do niczym niehamowanej rywalizacji narodowych egoizmów, a to w historii Europy zawsze kończy się tragicznie dla państw i społeczeństw.