Burdy „patriotyczne”

Znów na ulicach Warszawy zlot zadymiarzy z całej Polski. Wbrew zakazowi Trzaskowskiego i decyzji Sądu Apelacyjnego. Pod pretekstem świętowania niepodległości. O nie, to nie jest świętowanie, to są burdy uliczne pod przykrywką patriotyzmu. Odstraszają, a nie zachęcają do prawdziwego świętowania niepodległości. Podpalanie petardami prywatnych mieszkań to przestępstwo, a nie przejaw uczuć narodowych.

Samuel Johnson, pisarz angielski, napisał pod koniec XVIII w., że „patriotyzm to ostatnie schronienie łajdaka”. Nie miał nic przeciwko patriotyzmowi. Chodziło mu o ówczesną politykę angielską, w której wykorzystywano szczytne słowo „patriotyzm” do legitymizacji złej polityki. Najpierw wmów ludziom, że to ty kochasz swój kraj, a nie twoi krytycy, a potem hulaj dusza, cel uświęca środki.

Pasuje jak ulał do czasów obecnych. Do Trumpa gotowego rozwalić amerykańską demokrację i do jego naśladowców poza Stanami. Tak kochają swój kraj, że szczują jego obywateli na siebie, wywijając narodowymi sztandarami. Nie o kraj jednak im chodzi, ale o władzę, jak najwięcej władzy i przywilejów. Kto kocha kraj, nie dzieli społeczeństwa i nie wyzywa przeciwników od wrogów.

„Hurrapatriotyzm” to karykatura patriotyzmu. Igrzyska dla „ciemnego ludu, który wszystko kupi”. Kiedy to się skończy? – pytają dziś ludzie, którym patriotyzm jest bliski, lecz nie seanse nienawiści i wybryki chuliganów. Ano wtedy, kiedy takie marsze i ich organizatorzy przestaną być elementem gry politycznej, służącym rządzącym. „Zjednoczona prawica” jest dziś w rozkładzie moralnym i politycznym. Potrzebuje świeżej krwi, dodatkowej bazy społecznej. Szuka jej na skrajnej prawicy. Igra z petardami i bojówkarzami. Nie stopuje stanowczo agresywnego nacjonalizmu.

Podobną grę z ówczesnym narodowym radykalizmem i polskimi naśladowcami faszyzmu prowadziła słabnąca pod koniec II RP piłsudczykowska sanacja. Nie uratowało to Polski przed IV rozbiorem między nacjonalistyczne Niemcy Hitlera i Rosję Stalina, maskującą nacjonalizm wielkoruski komunistycznymi hasłami internacjonalistycznymi.

Dziś ze strony Niemiec ani Unii Europejskiej, której są one filarem, Polsce nic nie zagraża, zagraża jej obecny kurs putinowskiej Rosji, dążącej do osłabienia Zachodu i wyłuskania z niego Polski i innych byłych „demokracji ludowych”, w czym pomaga jej trumpizm w jego różnych wcieleniach. Marsze niepodległości mają w tej sytuacji rację bytu, ale nie w takim wydaniu jak te przechwycone przez skrajnych nacjonalistów.

Norman Davies napisał w „Bożym igrzysku”, że nacjonalizm sam w sobie nie jest dobry ani zły. Dopiero po skutkach można go ocenić. „Zależnie od okoliczności przyznawali się do niego zarówno szlachetni idealiści, jak i cyniczni dranie, dla których środek jest sam w sobie celem”. Oglądając sceny „marszowe” na ulicach Warszawy, można mieć wrażenie, że dziś kontrolują je „cyniczni dranie” i nacjonalistyczni fanatycy, a warszawiacy i obywatele z innych miast i stron kraju nie mają szans na spokojne, godne i prawdziwie patriotyczne świętowanie naszego Dnia Niepodległości.