Minister Czarnek od LGBT

Tak się bawi „zjednoczona prawica”. Na ministra edukacji wystawia człowieka, który mówi publicznie, że „ci ludzie nie są równi normalnym ludziom”. I który wcześniej wręczał nagrody za uchwały o strefach wolnych od „ideologii LGBT”. Ta nominacja to prowokacja polityczna w stylu osławionej mantry pisowskiej „Słychać wycie? Znakomicie!”. Niech się opozycja oburza, niech straszy konsekwencjami dla młodzieży, my Czarnka obronimy przed atakami „lewactwa”, a Czarnek w końcu zrobi porządek w oświacie.

Ale jest jeszcze drugi kandydat na nowego ministra: Michał Woś z politycznej kanapy pana Ziobry. Ma się zajmować „tożsamością europejską” i prawami obywatelskimi. Czyli czym? Ano, spekulują sejmowe kuluary, dawaniem odporu polskiemu i europejskiemu, a jakże!, „lewactwu”. To też pomysł prowokacyjny. Bo przecież to się dzieje w momencie ogłoszenia listu 50 ambasadorów akredytowanych w Polsce w obronie równych praw wszystkich obywateli. I w momencie ogłoszenia innego listu: zachodnich prawników w obronie sędziów nękanych w Polsce pod rządami PiS za niezgodę na upolitycznienie wymiaru sprawiedliwości.

Adresatką tego listu jest szefowa Komisji Europejskiej. Autorzy apelują do Ursuli von der Leyen: „Nadszedł czas, aby pokazać, że ma Pani na myśli to, co Pani powiedziała, zanim reputacja kierowanej przez Panią Komisji zostanie trwale nadszarpnięta. Nie powinna Pani dopuścić do tego, aby pod rządami tej właśnie Komisji zniszczona została zasada wzajemnego zaufania. Stanie się tak, gdy Komisja zaniecha aktywnej i konstruktywnej obrony rządów prawa”.

Co to wszystko znaczy politycznie? Dwie rzeczy: że pisowskie żerowanie na homofobicznych emocjach pomogło wygrać wybory, ale zarazem wyprodukowało w końcu poważny problem nie tylko w Polsce, ale i na skalę międzynarodową. Skutki są przeliczalne wizerunkowo, dyplomatycznie i finansowo, bo niech się obecna władza nie łudzi, że kar za łamanie praworządności jakoś uniknie.

Im więcej „chrześcijańskiej” retoryki Morawieckiego, Dudy, Kaczyńskiego i Orbána, tym silniejsza będzie presja na Brukselę ze strony przeciwników ich polityki. Linia przyjęta w Polsce Kaczyńskiego i na Węgrzech Orbána to ustawiczne wywoływanie zadrażnień, napięć i konfliktów w relacjach z Unią. Najnowszy przykład to inicjatywa powołania jakiegoś polsko-węgierskiego ośrodka monitorującego stan praworządności w UE. Czysty Orwell. Tak samo jak komentarze urzędników MSZ, że w Polsce nic złego w kwestii praw człowieka, w tym osób LGBT, się nie dzieje.

Druga rzecz: po co oni to robią? Czy chcą przykryć 70 mln Sasina, 80 mld deficytu budżetowego, covidowy chaos w szpitalach, przychodniach, szkołach i gospodarce oraz nachodzące zaciskanie pasa? Owszem, może tak być, ale wygląda na to, że te konfrontacyjne pomysły z ministrami Czarnkiem i Wosiem są po prostu emanacją ich szczerej determinacji ideologicznej.

Nie żeby ich tak naprawdę cokolwiek obchodziły „wartości chrześcijańskie”, bo to ściema dla „ciemnego ludu” wyborczego. Ale po to, żeby boleśnie uderzyć, zranić i pokazać – z żałosnym wsparciem części biskupów KRK – kto tu rządzi i że im wolno wszystko. Mają przecież cały aparat państwowy, wszystkie przywileje i profity władzy, a to jest najważniejsze.

Niestety, to jest też skutek wygranej Andrzeja Dudy. Sprawdza się czarny scenariusz: poczuli się tak pewni siebie, że rozkręcili lichy show pod hasłem „trudne rozmowy w sprawie koalicji”, a część mediów niepisowskich wzięła ten teatr na serio. Ideologicznie nic się nie zmieniło w obozie władzy, oni wszyscy są z Czarnkiem, Wosiem i Ziobrą w korporacyjnej solidarności.