Bohater czy szef kościelnej korporacji: kim był papież Wojtyła?

Dzieło Jerzego Kaliny postawione przed Muzeum Narodowym w Warszawie przynosi efekt odwrotny do zamierzonego przez autora i dyrekcję placówki. Przyczynia się do pogłębienia sporu o ocenę pontyfikatu Jana Pawła II. Spór się radykalizuje. W nurcie krytycznym ociera się już o delegitymizację papieża Wojtyły, całkowitą reinterpretację jego roli w historii Kościoła rzymskokatolickiego, Polski i świata.

Z bohatera narodowego, niezłomnego obrońcy jego praw i marzeń o wolności na bezdusznego i wyrachowanego szefa mafijnej korporacji watykańskiej, który gra religijnymi i narodowymi emocjami w służbie jej przyziemnych interesów.

Rzeźba Kaliny miała być odpowiedzią na wystawioną 20 lat temu w Zachęcie inną rzeźbę papieża Wojtyły. Tę przedstawiającą postać Jana Pawła II przygniecioną głazem, wystawioną jeszcze za życia Wojtyły, ale już u schyłku jego pontyfikatu.

Ta włoska, Maurizia Cattelana, wzbudziła wtedy protesty katolickiej prawicy, teraz na rzeźbę Kaliny wylała się fala prześmiewczych memów wojujących lewicowców, antyklerykałów, ateistów, a niekiedy i przez wcale nieobrażonych nimi wierzących. A celna drwina potrafi niszczyć niekiedy bardziej niż pamflety niektórych profesorów wieszczących upadek Kościoła.

Ale to nie pamflety mogą zaszkodzić Kościołowi w Polsce, lecz raczej jego własne błędy: tysiące pomników Jana Pawła II i szkół jego imienia zamiast rzeczowej dyskusji o blaskach i cieniach jego pontyfikatu. Feta i kult zamiast podjęcia pytania o jego rolę w kryzysie pedofilskim i prawicowej i konfrontacyjnej reorientacji polityki kościelnej w epoce postwojtyłowskiej.

Bo były i blaski. Wojtyła zbyt długo pełnił najwyższy kościelny urząd, zbyt wiele wichrów przeszło przez historię za jego pontyfikatu – powstanie Solidarności, stan wojenny, upadek bloku radzieckiego, zjednoczenie Europy – aby go z niej dziś relegować. W tym samym roku, kiedy działacz katolickiej prawicy uszkodził rzeźbę Cattelana, tygodnik „Polityka” – przecież nie katolicki – wydał specjalną publikację w związku kończącym się XX w. Zawiera wyniki serii redakcyjnych ankiet na największych Polaków w różnych dziedzinach.

W rankingu najwybitniejszych, najbardziej zasłużonych dla Polski postaci zwyciężył Karol Wojtyła. Jako najwybitniejszego Polaka XX w. wskazali go też Stanisław Stomma, ojciec Ludwika, i Ryszard Kapuściński, portrecista despotów. Czy obaj czegoś nie dostrzegli, mimo że należeli do całkiem innych środowisk i tradycji? Czy się mylili? Nie wszystko da się wytłumaczyć tym, że zmarli, nim do mediów przedostały się szokujące informacje o skandalach seksualnych w Kościele za pontyfikatu Wojtyły i po nim, a tematem dnia stało się pytanie o jego współwinie, bo wiedział, a tuszował. Może po prostu tak uznali, bo znali go w innych rolach, a nie w roli oskarżanego za kryzys pedofilski i polityczny kościelny prawoskręt.

Bynajmniej nie lekceważę tego wątku jego pontyfikatu. Dla młodego pokolenia i coraz większej grupy badaczy i historyków to wątek decydujący o ocenie nie tylko pontyfikatu, ale w ogóle roli Kościoła instytucjonalnego w współczesnym świecie.

Mój osobisty obraz papieża Wojtyły zgadzał się przez długie lata, także z powodów prywatnych, z wynikiem wspomnianych ankiet „Polityki”: wielki Polak, z którego wierzący i niewierzący mogą być dumni ponad różnicami światopoglądów i sympatii politycznych. Pamiętam radość i pocieszenie, jakie przynosił podczas odwiedzin w Polsce przed upadkiem PRL. Nie zapomnę jego wkładu w członkostwo Polski w UE, pojednanie polsko- żydowskie i zachętę do wyrwania się z przeklętego kręgu polskich obsesji i kompleksów.

Dziś widzę, jak ten dorobek jest teraz niszczony w Kościele i polityce polskiej i jak niegodnie i strachliwie unika się w nich obu szczerej rozmowy o cieniach pontyfikatu Karola Wojtyły. Na spiżu pojawiły się rysy, których nie zasłoni pomnik tytana dźwigającego bryłę świata. Obraz stracił spójność.