Wina żony Tuska?

W tle decyzji Donalda Tuska o wycofaniu się z wyścigu o prezydenturę są sprawy rodzinne. Sugeruje to „Gazeta Wyborcza” w czwartkowym artykule Agnieszki Kublik i Pawła Wrońskiego. Bez podania nazwisk osób, od których autorzy pozyskali te informacje. Jedna z nich, „poseł PO”, mówi, że żona Tuska zwykle była przeciwna jego politycznym planom. A on sam miał mawiać, że „gdyby robił to, co radzi rodzina, byłby nadal nauczycielem historii w gdańskim liceum”.

Czy nie ocieramy się o prasę brukową? Przecież nie ma nic złego w byciu nauczycielem. A rodzina i żona mają swoje prawa. Czemu nie miałaby go namawiać, aby nie kandydował? Nie każda żona marzy, by być „pierwszą damą”. Sugestia polityka Platformy, że Tusk zrezygnował pod wpływem żony, trąci łatwizną, jeśli nie seksizmem. A przecież to o Tusku świadczy dobrze, że bierze pod uwagę opinię najbliższych, a nie wyłącznie ambicje osobiste.

Można zrozumieć, że są w Platformie i jej elektoracie osoby zawiedzione decyzją Tuska. Z innych powodów rozczarowani są nią pisowscy macherzy od kampanii prezydenckiej. Nie będzie można zrealizować scenariusza szykowanego przez prawicę na wypadek, gdyby Tusk wystartował. Ten plan miałby prostotę cepa. Z Tuska od lat robiono Dartha Vadera polskiej polityki, wcielenie zła. Media prawicowe rozpętałyby kampanię strachu i nienawiści wymierzoną w niego, a jego rodzina obrywałaby rykoszetem.

Tak naprawdę mamy tu do czynienia z niemal szekspirowskim dramatem. Najwybitniejszy polityk swego pokolenia, jedyny Polak liczący się w polityce międzynarodowej, musi zawieść tę część rodaków, która wciąż widzi w nim jedynego prawdziwego lidera w walce o słuszną i dobrą sprawę. Musi powiedzieć „nie”, bo tak każe mu poczucie odpowiedzialności za tę sprawę i racjonalna kalkulacja polityczna.

Nawet jeśli Donald Tusk zajmie jakieś inne ważne stanowisko, prawdopodobnie będzie przeżywał tę sytuację jeszcze długie lata. A historycy i komentatorzy będą równie długo analizowali skutki decyzji. Czy gdyby wystartował, nie doszłoby jednak do zwrotu wydarzeń, kończącego obecną smutę? Oddajmy Tuskowi, co jego.

Cieszmy się, że choć nie wystartuje, nie zamierza się wycofać z aktywności publicznej. Opozycja straciła Tuska jako kandydata na prezydenta, ale zyskała okazję, aby zakończyć potępieńcze swary o tym, że skoro nie Tusk, to kto. No kto? Z tego rozliczą ją wyborcy.