Leki refundowane

Zmęczyłem transmisję posiedzenia sejmowej komisji zdrowia z udziałem ministra Arłukowicza. Surrealizm. Nie mówię o meritum, bo się nie znam, ale o poziomie dyskusji, zwłaszcza po stronie opozycji. Jak oni mówią po polsku! Przynajmniej pod tym względem minister wygrywa.  

No może jeszcze poseł Piecha daje radę się wysłowić. Ale za to ponosi go słabość do bon-motów i mściwych komentarzy pod adresem rządu. Dla laika oglądanie tego tasiemca to męka. Czy inne komisje są na podobnym poziomie? A może to fatalne skutki pracy posłów w obecności kamer? Mówią niby do ministra, a naprawdę do prezesa i wyborców.

Wszyscy jak jeden mąż, w koalicji i opozycji, perorują o prawach pacjenta. Pięknie, ale czy przypadkiem ni e jest tak, że akurat obrona praw pacjenta nie jest pierwszym zadaniem ministra? Minister zdrowia – tak mi się wydaje – jest wykonawcą polityki zdrowotnej rządu, a nie rzecznikiem praw pacjenta. Od tego są inni. Dlatego lepiej jest, by ministrem zdrowia nie był lekarz.

Polityka zdrowotna państwa wiąże się z rządową polityką finansową, fiskalną, budżetową. Minister zdrowia ma pilnować, by rząd, a zwłaszcza minister finansów, brał to pod uwagę. To z kolei wymaga sformułowania jakiejś strategicznej wizji rozwoju publicznej służby zdrowia. Określenia priorytetów, w tym finansowych. Na co państwo  stać na tym etapie?

Minister zdrowia ma być mózgiem politycznym, a nie ocieraczem łez czy łataczem dziur. W tym sensie dyskusje o liście leków refundowanych, takie jak piątkowa, to nieporozumienie. Laik i tak nic z nich nie zrozumie. Media nie potrafią mu pomóc. Zostaje wrażenie totalnej anarchii – krzywdzące dla rządu (i dla umiarkowanej opozycji), ale dojmujące. Przez sprawę listy rząd wchodzi w nowy rok na minusie.

Państwu życzę wejścia na plusie.