Męczennik Tom Hanks

No i poszedłem na „Kod Leonarda”. Zbierałem się i zbierałem. Trafiłem na „Mission Impossible 3” – strzał w dziesiątkę – na „Kod” zabrakło czasu. W tę niedzielę się udało. W pewnym Cinema City w Krakowie, z tych do wytrzymania. Przeżyłem reklamy i trailery, popijając capuccino. A propos reklam, zauważyłem, że jedna taka co w zachodnich telewizjach idzie z hasłem „Russian Green”, u nas szła ze sloganem „rajska zieleń”. Wreszcie dzieło się zaczęło. Nabita sala oglądała grzecznie. Trudno wyczuć, czy z przejęciem. W każdym razie nikt nie wyszedł. W sąsiedztwie nikt też nie usnął. I nikt nie gwizdał, ani nie klaskał. Dzieło się toczyło w ciszy. Może ta bomba informacyjna wbiła młodzież w fotele.

Bo to było jak jakaś lekcja religii w ambitnym ogólniaku. Gadali i gadali, a na przerywniki szły jakieś żywe obrazy z zamierzchłej przeszłości i sceny akcji. Z ekranu strzelano cytatami, datami, nazwiskami, historiami i interpretacjami. Mętlik w głowach, zwłaszcza jak ktoś książki Browna nie czytał. Ja to rozumiem w książce albo w artykule, ale nie w kinie.

Tom Hanks robił, co mógł, ale chyba zostanie męczennikiem tej roli. W sensie sztuki, oczywiście. Co go podkusiło? A jeszcze czytam w gazetach, że się boi o swoje bezpieczeństwo. Dlaczego? Co z tą Ameryką? Przecież film wyraźnie lawiruje między oczekiwaniami fanów Browna a wyczuleniem organizacji religijnych na bluźnierstwo.

Reżyser Ron Howard powiedział, że „Kod” ma być wierny względem książki, ale niegryzący wiernych. I chyba tak jest. Znam krakowskiego księdza jezuitę, któremu się nawet dość podobał. No tak, ale on nie należy do Opus Dei. Opusowcom podobać się nie może. Brown i Howard obsadzili OD w roli, jaką w świecie protestantyzmu pełnili dawniej właśnie jezuici – „tajnej policji papieża”. Teraz jezuici są OK – w Ameryce należą wręcz do awangardy Kościoła – za to Opus robi za czarnego luda. Ale rzecz ciekawa. Ks. Moszoro-Dąbrowski, roztropny polsko-argentyński kapłan OD powiedział, że filmu się nie boi i do bojkotu nie wzywał. Miał podwójnie rację.

PS. W odpowiedzi wpisowiczom: Cortazara spotkałem na Siennej; Miecio to nie ks. Maliński.