Czas jak przed wojną

Kiedy premier piątego państwa w UE publicznie mówi, że błogi czas się skończył i weszliśmy w czas przedwojenny, to biorę to poważnie. Tusk ma na myśli wojnę, jaką Rosja po podboju Ukrainy mogłaby przenieść na teren jakiegoś państwa sąsiedniego. Może nadbałtyckiego, a może Polski – za karę za nasze zaangażowanie po stronie walczącej Ukrainy.

Premier Tusk zwykle waży słowa, czego nauczył się, będąc szefem Rady Europejskiej UE. Wie, że słowa polityków w czasie pokoju ważą niemal tak jak czyny. Mogą podgrzewać lub studzić nastroje społeczne. Na co dzień Donald Tusk raczej studzi, niż podżega. W tej wypowiedzi po prostu ostrzega. W polityce międzynarodowej przyszły lata chude i trzeba się przygotować na jeszcze gorsze.

Wojna to ostateczność. Potworna w skutkach, wywracająca świat zwykłych ludzi do góry nogami. Krew, pot i łzy. Odpowiedzialność za nią spada na polityczne elity, które ją wywołały albo które nie potrafiły jej uniknąć. Tusk chce jej uniknąć i dlatego mobilizuje liderów zachodnich do działań prewencyjnych. Przede wszystkim do dalszej pomocy Ukrainie, ale też do wzięcia na serio czarnego scenariusza i wyzbycia się „monachijskich” złudzeń, że Putin w którymś momencie odpuści. Zwycięstwo Trumpa w USA tym bardziej zachęci Kreml do kontynuacji polityki nastawionej na konflikt, konfrontację, a w końcu na wojnę z Zachodem porzuconym przez Amerykę.

Na celowniku Kremla są dziś przede wszystkim sojusznicy Ukrainy, ale też kraje w różnych częściach świata niechętne polityce Putina i stawiające opór. Od małej Mołdawii przez Izrael po prozachodnie państwa w Azji, Afryce i w obu Amerykach. Rosja buduje oś antyzachodnią z udziałem państw muzułmańskich, Afryki Południowej i Chin. Z historii globu wynika, że osie czy bloki prędzej czy później prowokują lub zostają wciągnięte w wojny.

NATO wypracowało podczas zimnej wojny doktrynę „odstraszania” sowieckiej Rosji. Dziś mamy jej nową wersję: odstraszania neoimperialnej Rosji Putina. Doktryna w czasie zimnej wojny zadziałała, bo choć Sowiety toczyły z Zachodem wojny zastępcze, to nie doszło do kolejnej wojny światowej. Teraz nie mamy takiej pewności. Odstraszanie w obecnej sytuacji może nie wystarczyć. Putin, zgodnie z rosyjską tradycją, nie liczy się z ofiarami i stratami. Potrzebuje militarnego sukcesu do utwierdzenia swego samodzierżawia. Jest niebezpieczny i nieprzewidywalny.

Mąż stanu wart tego określenia winien ostrzegać nie tylko przed potencjalnym agresorem, ale też własny kraj przed niebezpieczeństwem. Szok, jakim była przegrana Polski z Rzeszą Hitlera, potęgowała klęska propagandy o silnym państwie i wojsku zdolnym pokonać Niemców. Polacy ruszyli na wakacje i snuli plany na przyszłość tuż przed wybuchem wojny. Wierzyli lub chcieli wierzyć, że mimo wszystko nie wybuchnie.

Tusk nie uprawia propagandy o wielkiej Polsce, tylko odbudowuje nasze relacje z Zachodem na zasadzie partnerskiej współpracy. Nie uprawia kultu munduru, tylko podtrzymuje nakłady na obronę narodową. Leci wspólnie z Dudą do Waszyngtonu na spotkanie z Bidenem, bo tak rozumie polską rację stanu. Nie marudzi, jak Kaczyński, że bliżej nam do Wschodu niż do Zachodu, odmawia współpracy z proputinowskimi regionalnymi liderami. Robi, co do niego należy, w tym „przedwojennym czasie”. Wie, że nie może pozostawić Polski osamotnionej.

Mimo to pisowska opozycja usiłuje mu przeszkadzać, rzucając nikczemne oskarżenia. To zagraża naszemu bezpieczeństwu wewnętrznemu, bo niszczy elementarne więzi społeczne. Trudniej stawić czoło agresji zewnętrznej, kiedy społeczeństwo jest wewnętrznie podzielone tak głęboko jak nasze dzisiaj.