Kaczyński oczekuje mobilizacji PiS na wiosnę

Jarosław Kaczyński podczas 70. miesięcznicy smoleńskiej znów dolał oliwy do ognia. W swym typowym, pytyjskim stylu wywodził, że być może wiosną potrzebna będzie wielka mobilizacja w obronie wolnej, niepodległej, suwerennej Polski przed wrogami wewnętrznymi i zewnętrznymi. Czyli przed kim?

Musimy zgadywać. Ale ja się w takie spekulacje wdawać nie będę. Mam już dość egzegez każdego słowa i zdania prezesa. Zwykle zresztą egzegeza jest niemożliwa, bo prezes celowo mówi tak, jakby sam nie wiedział do końca, co chce powiedzieć. Jakby go ktoś na czymś przyłapał, to zawsze się może zasłonić, że został źle zrozumiany. Zagadki, insynuacje, sugestie. A także Bóg, honor i ojczyzna. Pisowski przepis na budowę wspólnoty narodowej.

Tymczasem Kaczyński znów straszy Polaków jakimiś ludźmi działającymi na szkodę Polski wewnątrz i na zewnątrz kraju. To chwyt z repertuaru każdej władzy żyjącej w strachu przed społeczeństwem, które może się któregoś dnia zbuntować. Wezwaniami do mobilizacji przed wrogiem nie buduje się wspólnoty narodowej, najwyżej partyjną, a każda partia, nawet najbardziej „narodowa”, jest tylko cząstką narodu. Wspólnotę buduje udział w wielkim historycznym doświadczeniu, które prócz niepowodzeń i strat przyniosło Polsce także zdobycze i osiągnięcia.

W PRL propaganda wmawiała społeczeństwu, że KOR i Solidarność to siły antysocjalistyczne finansowane z Zachodu. Wmawiała, że większość Polaków chce mieć spokój, boi się destabilizacji, a może i presji rewanżystów niemieckich, nie chce żadnej dyskusji o demokracji i prawach człowieka, bo to interesuje garstkę niebieskich ptaków, a porządni Polacy uczą się i pracują.

I do dziś mamy w Polsce polityków gotowych sięgać po takie chwyty w walce politycznej. Gorzej, mamy też część społeczeństwa gotową tego słuchać i w to wierzyć.