Gdzie ta setka najhojniejszych Polaków?

Multimiliarder Warren Buffett zapowiedział, że podaruje prawie 40 mld dolarów na konto fundacji swego przyjaciela Billa Gatesa i jego żony Melindy. Powstanie z tego najpotężniejsza prywatna charytatywna fundacja świata; prezent od Buffetta podwoi jej zasoby. Prasa światowa rozpisuje się na ten temat, przypominając słynne słowa innego amerykańskiego bogacza filantropa, Arthura Carnegiego: Kto umiera tak bogaty, umiera niegodnie. I widać, że to memento jakoś działa do dziś, bo Ameryka w ogóle prowadzi w tabeli najhojniejszych narodów, wyprzedzając znacznie Europę i Japonię.

Poznałem przed laty amerykańskiego milionera, który aż przesadzał z naszego, postkomunistycznego punktu widzenia: chodził w ubraniach z lumpeksu, mieszkał w trzygwiazdkowym hotelu. Interesował się żywo literaturą piękną, podróżował po świecie, wspierał ambitne artystyczne przedsięwzięcia, zbliżające różne kultury. Chyba czytał Carnegiego.

A jak to jest u nas? Nie mam pod ręką statystyk, ale jakoś takich skromnych bogaczy filantropów w Polsce nie spotkałem. No dobrze, ale łatwo bić się w cudze piersi. W Ameryce wszelkiego rodzaju darowizny na cele dobroczynności sięgają 1,8 proc. wartości PKB nie dlatego, że Buffett da Gatesom, tylko dlatego, że społecznie groszem sypną rzesze najzwyklejszych zjadaczy hamburgerów. To czyni różnicę i potęgę.

Dlatego zamiast zaglądać w kieszeń, a ściślej – w księgi wydatków, najbogatszym Polakom i sprawdzać, jak im astronomicznie daleko do filantropa Buffetta (swoją drogą, chętnie bym przeczytał zamiast setki najbogatszych Polaków, setkę najhojniejszych Polaków) –  lepiej przypomnieć sobie, kiedy darowaliśmy coś sami. Ja na przykład odpis z PIT-u przeznaczam na fundusz edukacyjny dla ubogiej młodzieży przy Fundacji Batorego. Nie doczekamy się polskich Buffettów bez polskich drobnych darczyńców.