A czy ciebie Trump zaprosił?

Na inauguracji Trumpa nie będzie prezydenta Dudy. Będą pisowcy Morawiecki i Tarczyński. Niby to tylko uroczystość, żaden szczyt międzynarodowy, a jednak media rozpisują się, kogo Trump zaprosił (lub jego sztab), a kogo nie.

To targowisko próżności ma jednak wymiar polityczny. Wygląda na to, że do Kapitolu zjedzie się międzynarodówka trumpistów z Ameryki Południowej i Europy. Będą mieli okazję na spotkanie na żywo pod egidą drugiego w historii USA prezydenta, który po przerwie na kadencję polityka całkiem innej opcji wraca do Białego Domu. Nie jest to zatem tylko świecka liturgia, ale też manifestacja skrajnej prawicy.

Trump zignorował, jak to ma w zwyczaju, amerykańską tradycję polityczną. Zgodnie z nią na inaugurację kolejnego prezydenta nie zaprasza się głów państw. Reprezentują ich kurtuazyjnie akredytowani w Waszyngtonie ambasadorowie. Jednak Trump zaprosił m.in. prezydenta Argentyny, tamtejszego trumpistę Mileia i prezydenta Chin, który wyśle tylko swego zastępcę. Z Europy zaprosił Meloni. Nie zaprosił Orbána. Ani Tuska.

Z Polski wychodzili sobie zaproszenie były premier pisowski i pisowski wyrywny harcownik polityczny. Zaproszenie Morawieckiego nabiera specjalnego znaczenia w kontekście zarzutów wysuniętych przeciw niemu przez prokuraturę w związku z bezprawnymi decyzjami w sprawie organizacji tzw. wyborów kopertowych. PiS wykorzysta w kampanii udział „Pinokia” w inauguracji Trumpa. Morawieckiego namaściła na następcę w grupie „konserwatystów i reformatorów” w Parlamencie Europejskim jej poprzednia liderka Giorgia Meloni. Tym samym Unię będą reprezentować niechętni jej politycy.

Urzędnicy Dudy próbują zminimalizować brak zaproszenia dla prezydenta. Powołują się na kalendarz (Forum w Davos zaczyna się w dniu inauguracji) i wspomniany zwyczaj. Ale Trump go złamał, więc mógł zaprosić i swego „przyjaciela” z Polski. Duda przecież niedawno pielgrzymował do Donalda i pewno zależało mu na ewentualnym zaproszeniu. Zrobić sobie fotkę z Trumpem i wrzucić na socjale – bezcenne. A więc Duda jednak zaliczył despekt. Lansował się będzie w Waszyngtonie Morawiecki, a nie on. Nawiasem mówiąc, warto zaznaczyć, że były premier, a dziś szef transnarodowej partii europejskiej, mającej reprezentację w PE (Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy), dziś o nachyleniu skrajnie prawicowym, może z tego tytułu liczyć na szersze poparcie niż tylko pisowskie, jeśli zostanie formalnie oskarżony. Będzie to politycznie grubsza sprawa niż immunitet Romanowskiego w Radzie Europy.

Powrót Trumpa to wydarzenie niebywałe. Oto Amerykanie wybrali kogoś, kto pod fałszywym pretekstem wzywał do zamachu stanu przeciwko demokracji. A kiedy zaczął się szturm jego zwolenników na Kapitol – gdzie Trump znów złoży na Biblię przysięgę, że będzie strzegł konstytucji – ociągał się z interwencją. Zginęło pięć osób, zniszczenia oszacowano na 3 mln dol. Setki szturmowców aresztowano i skazano na kary więzienia. Dwaj działacze skrajnej prawicy dostali wyroki ponaddwudziestoletnie.

Czy Trump ich ułaskawi? Czy zdejmie z nich odium, które sami na siebie sprowadzili tamtego feralnego dnia? Czy będą się mogli poczuć patriotami i „więźniami politycznymi” reżimu Bidena? Byłoby to triumfem i usprawiedliwieniem przemocy, czyli katastrofą praworządnej demokracji w Ameryce. Sam nie został pociągnięty do odpowiedzialności za podżeganie do puczu mającego zablokować konstytucyjną procedurę zatwierdzenia wyniku wyborów niekorzystnego dla ich idola, mentora i wodza.

Puczyści wzywali do powieszenia wiceprezydenta Mike’a Pence’a, który nadzorował z mocy prawa procedurę, a był lojalnym współpracownikiem Trumpa. No i co mi zrobicie, może teraz zapytać Donald Trump. Nie liczy się prawo, tylko to, że Ameryka mnie kocha, a świat się mnie boi. Dla ścisłości: kocha go połowa Ameryki, a czy świat się go boi, przekonamy się najdalej w pół roku.