Biskup dziękuje „Wyborczej”

Rzecz niebywała w Kościele w Polsce pod rządami PiS. Zwierzchnik ks. Dębskiego abp Józef Guzdek, do niedawna biskup polowy, dał wywiad „Gazecie Wyborczej”. Przeprosił za wulgarne i obleśne słowa swego urzędnika, podziękował za publikację ujawniającą skandal łamiący normy prawa karnego i kościelnego. W rekordowym jak na Kościół tempie zawiesił duchownego we wszystkich funkcjach kościelnych i zakazał mu chodzenia w sutannie. Polecił, by ksiądz odbył pokutę i terapię we wskazanym miejscu.

Wszystkie decyzje metropolity białostockiego są reakcją właściwą, ale na tym sprawa nie powinna się zakończyć. Potrzebne jest dogłębne wyjaśnienie, jak mężczyzna niekontrolujący swej seksualności mógł zrobić karierę w lokalnym Kościele i mediach i czy działo się to, mimo że jego mania seksualna była w środowisku kościelnym tajemnicą poliszynela.

Inaczej mówiąc, powinniśmy się dowiedzieć, czy skandal był przypadkiem jednostkowym, czy raczej kolejnym przykładem, jak system kościelny sprzyja karierom księży, którzy w ogóle nie powinni jej zrobić w Kościele traktującym swoją moralną i wychowawczą rolę w społeczeństwie w duchu ewangelicznym, czyli niestosującym odpowiedzialności zbiorowej, a zarazem stawiającym ludziom wiary wysokie wymagania.

Metropolita sam w wywiadzie podkreśla, że księżom należy stawiać takie wymagania. Jednak widzimy, że mimo to w praktyce to założenie nie działa, bo inaczej nie mielibyśmy tylu księży skazywanych przez sądy kościelne i świeckie za przestępstwa seksualne. Abp Guzdek zarządza diecezją niecały rok. Zapewnia, że nie miał wiadomości na temat ks. Dębskiego jako seksualnego „zalotnika”.

Podkreśla, że od początku postawił wobec kleru w diecezji sprawę jasno: „zero tolerancji dla postaw patologicznych, niegodnych księży”. Dodał, że nim został kościelnym dygnitarzem, był księdzem w trzech parafiach i ma przeświadczenie, że lepiej, by było o jednego księdza mniej, niż ktoś miałby się gorszyć z jego powodu. Rozumie, że prawda, nawet najbardziej okrutna, powinna być poznana i dlatego jest wdzięczny za materiał „Wyborczej”.

Takim podejściem Guzdek w dzisiejszym Kościele się pozytywnie wyróżnia. Jednak – jak sam podkreśla – same słowa nie rozwiążą problemu. W tym rzecz. Skandal z ks. Dębskim jest na to dowodem, a zarazem wyzwaniem.

Bo jeśli metropolita twierdzi, że niczego nie wiedział, a środowisko kościelne twierdzi, że jego obleśne skłonności były znane, to wniosek jest jeden: dostojnika odcięto od złych wiadomości. To znaczy, że system kościelny zadziałał: prawdę ukryto przed włodarzem, ksiądz był chroniony i mógł udawać moralny autorytet bez obaw, że cokolwiek mu zagrozi w tym podwójnym życiu popularnego duszpasterza i łowcy młodych ciał.

Problem jest więc systemowy. Zaczyna się od kryteriów naboru do seminariów dla przyszłych księży. Trudno stawiać wysokie wymagania niedojrzałym młodym mężczyznom, oddanym pod kuratelę i nadzór innym niedojrzałym mężczyznom, tyle że starszym i dobrze już znającym tajniki systemu. Tu zaczyna się patologia.

Oczywiście, nie każdy kleryk i nie każdy wyświęcony ksiądz jej ulegnie, ale niektórzy owszem. Robiąc karierę, której zawdzięczają dobre życie, konserwują system. Z każdym rokiem trudniej jest im go kontestować, a łatwiej usprawiedliwić tradycją i oficjalnym przekazem kościelnym o jego potrzebach i zaletach. Dotyczy to także celibatu i relacji z kobietami w Kościele. Księdza Dębskiego można więc uznać jednocześnie za trybik i ofiarę tego systemu, ale w sensie technicznym.

W sensie moralnym ofiarami, którym należy się współczucie i pomoc, są łatwowierne osoby, gotowe ufać i wierzyć krzywdzicielom, póki nie znajdzie się ktoś, kto rzuci im koło ratunkowe, np. media lub inni duchowni, widzący dziejące się zło i niegodzący się na nie. Metropolita Guzdek zrobił pierwszy dobry krok. Zobaczymy, czy pójdą za nim następne.

Także ze strony całego episkopatu, bo sprawa ks. Dębskiego to coś więcej niż przypadek indywidualny, jaki zdarza się w każdej społeczności. Ale tu chodzi o osobę zaufania publicznego, pracującą w instytucji, która aspiruje do roli orędownika i filaru moralności społecznej. A to czyni wielką różnicę i zaostrza kryteria oceny. Kariera, podwójne życie i upadek duchownego stawiają przed Kościołem pytanie o jakość jego kadr kierowniczych i całego kleru. Z księżmi pokroju Dębskiego na kościelnych urzędach Kościół daleko nie zajedzie. Będą podtrzymywać system, ale prawdziwe życie duchowe przeniesie się poza taki Kościół. Już się przenosi.