Miał być Fort Trump, będzie Fort Biden

Cudowna przemiana w obozie pisowskiej władzy budzi, oględnie mówiąc, mieszane uczucia. Dziś prezydent Duda wygłasza peany na cześć Bidena i NATO. Gdy lokatorem Białego Domu był Trump, mizdrzył się do niego wraz z Błaszczakiem. Błaszczak obiecywał Trumpowi, że z jego pomocą zbuduje w Polsce „fort Trump”. Podziw dla Trumpa był szczery, bo amerykański prezydent mówił tym samym co oni językiem populistycznej „alternatywnej prawicy” – aroganckim, pełnym pychy i megalomanii, siejącym podziały i nienawiść do liberalizmu.

Trump drwił z Unii Europejskiej i wielostronnych porozumień między państwami. Politykę sprowadzał do dwustronnych biznesowych negocjacji z każdym chętnym do ubicia targu – z autorytarnymi Chinami, totalitarną Koreą Północną, z Rosją łże-cara Putina.

Gdy trumpiści szturmowali Kapitol, usiłując dokonać zamachu stanu, obóz Kaczyńskiego nie potępił tego puczu, wyczekując na ciąg dalszy. Gdy ciąg dalszy nastąpił, czyli Trump przegrał wybory, Duda pogratulował zwycięzcy, czyli Bidenowi, nie wygranej, tylko udanej kampanii wyborczej. To odebrano w ekipie Bidena jako despekt i zapamiętano. Ale Rosja Putina najechała na Ukrainę i wszystko się zmieniło.

Polska z marginesu polityki międzynarodowej, gdzie wpędziła ją dyletancka i przeciwskuteczna konfrontacja z UE i Zachodem, znalazła się w centrum uwagi mediów i polityków wolnego świata. To nie znaczy, że Zachód i UE zapomniały o okresie konfrontacji, w której zgodnie brali udział Kaczyński, Ziobro, Morawiecki i Duda oraz pomniejsi harcownicy „konserwatywnej kontrrewolucji”. Wtedy na „szczyt warszawski” Kaczyński zapraszał putinistów ze skrajnej antyeuropejskiej i antyliberalnej prawicy. Propaganda pisowska kłuła nas w oczy fotografiami Morawieckiego i Kaczyńskiego z Le Pen, finansowaną przez Rosję.

Napaść Putina na Ukrainę wszystko zmieniła. Spory z epoki konfrontacyjnej są pamiętane w najważniejszych stolicach Zachodu, lecz zeszły na razie na dalszy plan. Liberalnej części opinii publicznej to się nie podoba, ale taka jest polityka czasu wojny w Europie. Dziś chodzi o solidarność z napadniętą przez Putina wolną Ukrainą. O to, by powstrzymać agresję rosyjską, udzielając jak najszerszego wsparcia ekipie Zełenskiego.

Bo Biden ma rację: ta napaść jest rzeczywiście starciem nie tylko Rosji z niepodległą Ukrainą, ale też demokracji zachodnich z autorytarnym putinizmem. Tak definiuje dziś tę awanturę sam Biden i zdecydowana większość liderów Zachodu. Tylko że muszą oni pamiętać także, planując dalsze działania w obronie Ukrainy i demokracji, że spory z Kaczyńskim, Orbánem i ich naśladowcami w UE nie straciły ważności.

Należy Polsce oddać jej zasługi, przede wszystkim na polu humanitarnym, ale jej obecnym władzom nie można odpuścić grzechów i błędów na polu międzynarodowym i wewnętrznym. Nie można patrzeć na nie przez palce w nadziei, że prozachodnie i prounijne nawrócenie Dudy jest szczere i trwałe.

Pisowska władza musi to udowodnić w polityce zagranicznej i wewnętrznej. Takim dowodem byłoby np. odsunięcie Ziobry i przyjęcie niezależnego projektu ustawy o naprawie sądownictwa. Ostateczna rezygnacja z forsowania lex Czarnek, zerwanie chorego przymierza z Orbánem i skrajną prawicą w Europie i Polsce, porzucenie propagandy w stylu „kurwizji” – to kolejne przykłady.

Polska jako kraj frontowy i schronienie dla ukraińskich uchodźców powinna mieć stałe wsparcie materialne i polityczne NATO i UE. Kryzys potrwa długo, będzie wyzwaniem dla każdej ekipy rządzącej w Polsce, ale też w innych państwach UE i NATO. Nadszedł czas nowej strategii politycznej i doktryny obronnej, bo mamy nową zimną wojnę. Rosja pod rządami zbrodniarza wojennego jest zagrożeniem, które można powstrzymać tylko wspólnym i kosztownym wysiłkiem.