Mur znaczy mur

W kraju, który przez długie lata był pośrednio odcięty od wolnej Europy murem berlińskim, ma stanąć mur odcinający migrantów od Unii Europejskiej. Mur berliński forsowali zwykli ludzie uciekający z systemu komunistycznego do demokratycznego. Chodziło im o lepsze życie. O to samo chodzi dziś uciekinierom z upadłych państw azjatyckich i afrykańskich.

Uciekają w pojedynkę lub grupami, ruszają ze swojego świata, który znają i rozumieją, do świata, którego nie znają. Uciekają w nadziei, że w tym nowym dla nich świecie znajdą bezpieczeństwo i szansę na takie życie, jakie w nim wiodą zwykli obywatele. Bez luksusów, lecz na przyzwoitym poziomie. Taka jest motywacja migrantów. Nie ma w niej żadnego zagrożenia dla naszego świata.

Po drodze docierają do granicy białorusko-polskiej. Tam czekają na nich mundurowi i przemytnicy. Ale też ludzie dobrej woli. Przemytnicy chcą ich ograbić, ludzie dobrej woli chcą im za darmo pomóc w ludzkiej biedzie. Sami się skrzykują, organizują, wydają własne pieniądze na tę pomoc ludziom w potrzebie.

Nie wszystkim Polakom jest obojętne, czy rodziny z małymi dziećmi i ciężarnymi kobietami będą wielokrotnie wypychane z Polski na „linię granicy”, zamiast znaleźć u nas dach nad głową i zgodne z prawem międzynarodowym potraktowanie. I tak ta mniejszość polskiego społeczeństwa ratuje twarz Polski, podczas gdy szpecą ją ci, którzy w obozie władzy i wśród entuzjastów jej polityki gardzą ludzką poniewierką.

Mur znaczy mur. Tu nie ma miejsca na półcienie. Mur znaczy: odruchy empatii się nie liczą, liczy się twardość. A w domyśle oznacza insynuację: kto chce empatii, jest naiwnym pięknoduchem, a może i zdrajcą. Dlatego „murarzom” nie przeszkadza, że mur źle się kojarzy: z murem odgradzającym Palestyńczyków od państwa Izrael, z murem Trumpa na granicy z Meksykiem, no i właśnie z murem berlińskim. Ten szczęśliwie został rozebrany rękami samych Niemców, ale w naszej części Europy pozostaje w żywej pamięci jako symbol rozdarcia Europy na dwa bloki. Forsowano go, nieraz płacąc cenę życia, tylko w jednym kierunku: ze wschodu na zachód.

Dziś też jest jeden kierunek ucieczki: ze strefy wojny, prześladowań i krwawych konfliktów do strefy pokoju i dobrostanu, praw obywatelskich, tolerancji religijnej, kulturowej, obyczajowej. Nie ma się czego bać. Rzeczą sprawnie działających służb państw demokratycznych nie jest sianie strachu i uprzedzeń, lecz namierzenie i oddanie w ręce praworządnego wymiaru sprawiedliwości osób, które chcą w Europie atakować czynem i słowem cywilizację demokratyczną. Takich osób nie ma wśród obecnej fali migrantów. Gdyby zostały namierzone i zatrzymane, rządzący na pewno by to rozgłosili.

Mur, bardziej niż dowodem determinacji rządzących w obronie granicy, jest znakiem determinacji politycznej mającej profitować wyborczo na korzyść obecnej władzy. Ten cel władza osiągnęła, co pokazują sondaże, już na etapie drutu kolczastego i płotu. Jeśli chce jeszcze muru za ciężkie pieniądze podatnika, to po co? Albo nie daje rady opanować kryzysu dotychczasowymi, i tak już bogatymi środkami, albo chce dalej politycznie szpanować muskułami. A jeśli wie o skali zagrożenia coś, czego nie wie opinia publiczna, to niech uchyli rąbka tajemnicy. Demokratyczne państwo na to zasługuje.

Mur na granicy może być niezbędny, gdy wymaga tego bezpieczeństwo państwa i obywateli, ale zawsze jest dowodem niemożności lub niezdolności rozwiązania problemu innymi środkami. Przede wszystkim politycznymi i dyplomatycznymi. I od dyplomacji trzeba było zacząć. Rząd powinien wytłumaczyć opinii publicznej, dlaczego dyplomacja zawiodła, czego pośrednim dowodem jest zapowiedź budowy muru i powiększenia do 10 tys. kontyngentu wojskowego na granicy oraz odmowa zaproszenia unijnego Fronteksu do współpracy w jej ochronie.