Czy Tusk dogoni króliczka?

Największa partia demokratyczna wybrała demokratycznie, choć bez kontrkandydatów, Donalda Tuska na przewodniczącego. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że PO stopniała o połowę, ma znacznie poniżej 20 tys. osób aktywnych, podczas gdy PiS ma ich dobrze ponad 40 tys. Platforma taką liczbą aktywistów mogła się cieszyć w swej złotej epoce przed odejściem Tuska do polityki unijnej. Była wtedy partią władzy, dziś jest nią PiS.

Partia Kaczyńskiego z przystawką Ziobry ma rząd, prezydenta, szanse na trzecią kadencję, co dotąd nie udało się nikomu po 1989 r. No to niektórzy ludzie się garną do „zjednoczonej prawicy”. Liczą na kariery, dobre zarobki i nimb patriotyczny. Konfederaci i resztówka Gowina tego im zaoferować nie może. Gowin wypadł z gry, już coraz rzadziej media pytają go o opinię, chodzą słuchy, że przygarnie go Kosiniak-Kamysz. Za to konfederaci mogą mieć przyszłość polityczną, gdyby dogadali się z Kaczyńskim. Taka większość sejmowa byłaby jeszcze bardziej prawicowa i niechętna Unii niż obecna. Jest się czym niepokoić.

W takiej sytuacji Tusk przejmuje formalnie stery Platformy. Jego w wewnętrznych wyborach miażdżące zwycięstwo nie zaskakuje, bo kto, jeśli nie on? Jednak są „plusy ujemne”. Bo jednocześnie Platforma wybierała liderów regionalnych. Dwoje kandydatów z poparciem Tuska, w tym Agnieszka Pomaska, przegrało rywalizację. Trójka kandydatów wspartych przez Trzaskowskiego też odpadła. Żadna kobieta nie została wybrana na szefową regionu. Są szanse, że kobiety znajdą się w prezydium Platformy, ale te wybory jeszcze przed nami. Na razie wizerunkowo nie wyszło najlepiej: „silny Tusk w słabowitej Platformie”. A politycznie?

Platforma pod przewodem Tuska stawia na centrum. Ale gdzie ono dziś jest w polskiej polityce? Jak Tusk je definiuje? Od tego zależy powodzenie jego linii. Wiemy, że u jego boku znów pierwsze skrzypce gra Igor Ostachowicz. Wrócił do doradzania liderom PO przed powrotem Tuska do polityki krajowej. Ma doświadczenie, ale jakie ma pomysły? Platforma nie ma dziś takiego politycznego sex appealu jak w początkach swego istnienia. Ma przeciw sobie nie tylko obóz Kaczyńskiego, ale także konfederatów i część lewicy, a ludowcy i Hołownia kluczą. To skutkuje rozproszeniem prodemokratycznego elektoratu.

Polityka polska nie dość, że naznaczona wzajemną nieufnością, a nawet nienawiścią, nie jest dziś w stanie wypracować jakiegokolwiek konsensu, np. w kwestiach polityki zagranicznej czy finansów publicznych. Podobnie z polityką energetyczną czy klimatyczną. A co dopiero w tak wydawałoby się prostej sprawie jak kryzys humanitarny na wschodniej rubieży czy zaszczepienie bezpiecznej większości społeczeństwa przed covidem.

Więc gdzie to centrum? Niestety, kurczy się, zamienia w znikający punkt, który ucieka przed politykami umiarkowanymi, niechętnymi radykalnym podziałom. Znikające centrum to efekt polityki prawicowej. Nastawiona jest ona na radykalizację, czyli eliminację sił centrowych. Gdy rządzą radykałowie, w społeczeństwie rośnie niechęć do polityki umiarkowanej, szukającej kompromisu, unikającej konfrontacji.

Lewicy nie podoba się kapitalizm, prawica chce więcej kapitalizmu. Liberalne centrum chce pozostania Polski w UE i ochrony praw człowieka, prawica chce polexitu i gardzi „jakimiś tam prawami człowieka”. W efekcie wytęsknione centrum się kurczy lub przesuwa na prawo, bo ulega zmasowanej propagandzie rządowej i kościelnej. Trudne zadanie staje więc przed Donaldem: ściganie króliczka. Ale po to, by go dogonić, a nie tylko ścigać.