Przerabiają Tuska na Niemca

Niby wszyscy wiemy, na co ich stać. A jednak to, co wyprawiają z Tuskiem w „kurwizji”, przyprawia o mdłości. Doskonały materiał przeglądowy zaprezentowały „Fakty”. Manipulują bez cienia wstydu, przyprawiają Tuskowi gębę lokaja Niemiec i Angeli Merkel. Wyrwane z kontekstu już nawet nie zdania, ale pojedyncze wyrazy niemieckie, są przerywnikiem w pseudoinformacjach pseudodziennika TVP.

Tusk był szefem Rady Europejskiej i przewodniczącym frakcji chadeckiej w Parlamencie Europejskim. W obu rolach spotykał się z Merkel, której euroreprezentacja należy do tej frakcji. Kurtuazja wymaga, by podczas takich spotkań powiedzieć kilka zdań po niemiecku czy podziękować w tym języku „fur alles”. Jakiego trzeba draństwa, by tak manipulować w telewizji finansowanej z naszych podatków.

W normalnej telewizji publicznej za takie deptanie etyki zawodowej autorzy, wydawcy i szefowie anteny wylecieliby z roboty w try miga. A „watchdogi” pilnujące standardów w mediach wszczęłyby alarm w imieniu obywateli, którzy mają przecież różne sympatie i wartości i oczekują, by media publiczne to respektowały. Przed referendum o brexicie zapraszano do nich przeciwników i zwolenników na równych prawach. Nie wyobrażam sobie, by w dzienniku BBC pokazano lidera opozycji, przeciwnika wyjścia UK z UE, z którego wypowiedzi zostało tylko „danke” lub „merci”. Takie chwyty poniżej pasa odrzuciłaby nawet podzielona w tej sprawie widownia.

Gdyby Kaczyński znał jakiś język obcy i odważył się wystąpić przed kamerami renomowanej zagranicznej TV, mógłby być spokojny, że nie wytną z jego wystąpienia tylko jednego wyrazu i wplotą go w swój materiał tak, by go zdyskredytować. To się może zdarzyć w telewizji typu Fox News z Bidenem, ale nie w telewizjach publicznych w Europie, a jeśliby się zdarzyło, wywołałoby skandal i ostrą krytykę (jak we Włoszech w epoce Berlusconiego).

Komu potrzebna jest telewizja publiczna przerobiona na partyjno-rządową? Komu potrzebni są jej pracownicy udający reporterów i prezenterów, gdy w rzeczywistości są funkcjonariuszami bezwstydnej i kłamliwej partyjno-rządowej propagandy? Jak to komu? Partii i rządowi, żeby pomogła im kontrolować społeczeństwo i wygrać kolejne wybory.

No i samym funkcjonariuszom, którzy w ten sposób zarabiają na życie, a niektórzy może nawet są przekonani, że służą dobrej sprawie. Niektórzy funkcjonariusze TVP w stanie wojennym też pewno w to wierzyli. Niektórzy funkcjonariusze państwowej cenzury podobnie. Ale i wśród nich zdarzali się tacy, których zaczęło mdlić na widok tego, do czego za judaszowe srebrniki przykładają rękę. Jeden, Strzyżewski, wyjechał z Polski do Szwecji z archiwum dokumentującym systemowe okłamywanie społeczeństwa przez cenzurę. Jego nazwisko do dziś pamiętamy, innych, tych ślepo lojalnych w cenzurze i ówczesnej TVP, okryła niesława. Historia bywa sprawiedliwa.