Nie szkalował ONR

ONR można nazywać organizacją faszystowską. Ale nie wiadomo, czy to otwiera drogę do delegalizacji, a taką nadzieję ma uwolniony ostatecznie od zarzutu zniesławienia „elbląskich patriotów” i ONR działacz partii Razem Robert Koliński.

Sami na siebie ukręcili bicz, stwierdził sędzia SN. Bo obecny ONR „nawiązuje do organizacji przedwojennej, która była jawnie organizacją faszystowską, stosuje te same symbole i nazwy. Przykładem niech będzie falanga, która na dodatek była symbolem faszystowskich bojówek z Włoch”, a w deklaracji programowej chce wprowadzenia ustroju „hierarchicznego”, czyli odrzuca ustrój demokratyczny. A ten mamy zapisany w konstytucji.

Jej art. 13 dopuszcza ograniczenie pluralizmu politycznego, czyli zakaz działalności „partii politycznych i innych organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu, a także tych, których program lub działalność zakłada lub dopuszcza nienawiść rasową i narodowościową, stosowanie przemocy w celu zdobycia władzy lub wpływu na politykę państwa albo przewiduje utajnienie struktur lub członkostwa”.

Co z tego, kiedy ONR i inne nacjonalistyczne organizacje skrajnie prawicowe działają bez większych przeszkód nie tylko pod obecnymi rządami, ale też za rządów PO i lewicy? Orzeczenie, że Koliński nie szkalował ONR, nazywając go organizacją faszystowską, dotyczy prawa obywateli do wolności słowa, ale nie dotyczy prawa ONR do legalnego działania w RP. Na ten temat sędzia się nie wypowiedział.

Prokuratorzy podlegli ministrowi Ziobrze nie kwapią się z rozwiązaniem prawnej sprzeczności: z jednej strony mamy art. 13, z drugiej odrzucanie wniosków o delegalizację ONR. Lub ich przewlekanie i umarzanie pod różnymi pretekstami. Na przykład takim, że znak swastyki jest starohinduskim symbolem dobrostanu. To prawda, lecz każdy wie, że dla Polaków swastyka jest znakiem nazizmu, a naziści w służbie Hitlera to zbrodniarze wojenni i ludobójcy. Eksperta nie potrzeba. Wystarczy przekaz rodzinny i elementarne wykształcenie.

Dlatego szczególne wrażenie robią słowa Roberta Kolińskiego w rozmowie z „GW”: „O wielu faktach, które przedstawiałem przed sądem, nie mieli pojęcia oenerowcy, którzy mnie pozywali. Szeroko otwierali oczy ze zdziwienia, gdy opowiadałem o kolaboracji części ONR z nazistami w czasie wojny”. Brzmi to prawdopodobnie.

Oficjalnie działacze ONR zapewniają, że zabiegają o patriotyczną edukację młodych ludzi, którzy trafiają pod ich zielone szturmówki. Wszystko z miłości do Boga, honoru i ojczyzny. Jak te cnoty praktykują, widzieliśmy niejeden raz podczas ich marszów przez Warszawę, Hajnówkę, Częstochowę, Kraków, Białystok.

Co teraz? Pewnie nic. Bo skoro nie można wyegzekwować odpowiedzialności za akt nienawiści względem polityków PO, których podobizny zawisły na szubienicznych sznurach, a od posła Czarneckiego nie można wyegzekwować przeprosin za znieważenie posłanki Róży Thun (mimo to nadal jest zapraszany przed kamery TVN), to nie można się też spodziewać delegalizacji organizacji, którą „można nazwać faszystowską”.

Powstaje wrażenie, że linia państwowa jest taka: lepiej mieć nacjonalistów na powierzchni niż w podziemiu. Skazywać konkretne osoby za konkretne przestępstwa, tolerować i inwigilować skrajnie nacjonalistyczne organizacje. Tak jak w USA, gdzie po szturmie trumpistów na Kapitol służby wyłapują konkretne osoby, ale nie delegalizują, przynajmniej na razie, organizacji, z którymi są one związane.

Ale u nas efekt jest taki, że osoby o skrajnie prawicowych poglądach dostają już posady w instytucjach państwowych i ministerstwach, podczas gdy w USA różni Proud Boys czy Keepers of the Oath lądują po szturmie w aresztach, jeśli złamali prawo.