Bóg zapłać, panie Fidura!

W wielkopostny piątek 19 lutego Kościół modlił się za ofiary grzechu pedofilii w swoich szeregach. Modlitwa w dobrej intencji jest dobra. Ale ofiary potrzebują nie tylko modlitwy. Potrzebują zrozumienia, prawdziwego wsparcia i sprawiedliwości, a także odszkodowania za grzech księży i bierność aparatu kościelnego, który grzech nieraz ukrywał.

Coroczny rytuał odprawiono pod hasłem „wspólnota ze zranionymi”. Wspólnota? Ze zranionymi? Modły i skrzydlate słowa nie wystarczą. Potrzebne są czyny potwierdzające, że Kościół naprawdę bierze wpółodpowiedzialność za zło uczynione przez duchownych. Nie, nie było w Kościele żadnej wspólnoty ze skrzywdzonymi przez ks. Dymera. Była wspólnota z biskupami Dzięgą i Głódziem, którzy postawili wyżej „dobro” instytucji niż dobro moralne.

Nikt, nawet biskupi uważani za bardziej otwartych na to dobro, nie huknął z ambony przez długie lata kościelnej kariery ks. Dymera, że tak dalej być nie może. Nikt nie spotkał się z jego ofiarami. Zwlekano tak długo, jak się dało. Dopiero tuż przed emisją wstrząsającego dokumentu Sebastiana Wasilewskiego coś drgnęło. Abp Dzięga odwołał ks. Dymera ze stanowiska dyrektorskiego niedługo przed jego śmiercią. Państwowa komisja do walki z pedofilią de facto sprawy Dymera nie podjęła, a teraz szanse jej podjęcia w tym gremium są jeszcze mniejsze, bo duchowny nie żyje. Tyle są warte pobożne frazesy.

Gdyby nie ujawnienie w niezależnych mediach prawdy o przestępstwach seksualnych w Kościele i o systemie, który je tolerował i tuszował, nie byłoby nawet tych wymuszonych w ostatniej chwili spotkań z ofiarami i osobami stającymi w ich obronie. Prymas Polski usiłował się tłumaczyć, że zło działo się nie w jego diecezji. Co z tego, że nie w jego diecezji? Przecież Kościół jest „powszechny”, a nie rozbity między diecezje, które same sobie rzepkę skrobią.

Na tym większe uznanie zasługuje postawa szeregowego członka KRK w Polsce Roberta Fidury. Ustąpił z członkostwa w radzie Fundacji św. Józefa, powołanej przez abp. Polaka do pomocy ofiarom księży. Nie w geście sprzeciwu wobec prymasa czy fundacji, tylko wobec episkopatu: „czara goryczy się przelała, dostrzegam w postawie biskupów znamiona hipokryzji – z jednej strony wpłacają na Fundację, z drugiej mają w szafach pełno trupów, co dobitnie pokazała sprawa ks. Dymera”.

Prosto, jasno, ewangelicznie. I konkretnie: zniesienie przedawnienia, przejrzystość, dotrzymywanie terminów rozpraw kościelnych sądów, ustanowienie obrońców pokrzywdzonych, obowiązek informowania Watykanu o każdej takiej sprawie.

Czemu biskupi nie potrafią mówić Fidurą, tylko Dzięgą, Głódziem, Jędraszewskim? Czemu ci, którzy ich językiem jednak nie mówią, milczą lub uciekają w mistyczne kazania? Przecież tu trzeba dać świadectwo, nazwać rzeczy po imieniu. Robert Fidura stanął na wysokości zadania, gdy „arcypasterze” zawiedli. Jeden z tak nielicznych prawdziwie sprawiedliwych, a tak strasznie samotny. Jak ofiary.