Ameryka wraca na światową scenę

America is back, American diplomacy is back. Tę frazę z czwartkowego przemówienia prezydenta Bidena już cytują media światowe. Pierwsze programowe przemówienie następcy Trumpa świat demokratyczny przyjmie z ulgą, a niedemokratyczny nie może się łudzić: resetu w stosunkach z nimi nie będzie.

Biden nie użył tego słowa, choć pochodzi ze słownika Baracka Obamy, jego byłego szefa. Putin nie mógł tego nie zauważyć. Chciałbym zobaczyć jego minę, gdy Biden zdecydowanie stanął w obronie Aleksieja Nawalnego.

Chciałbym też zobaczyć minę prezydenta Dudy, gdy usłyszał, jak Biden upomniał się o prawa LGBT+ na świecie i o wolność prasy jako opokę demokracji. Andrzej Duda małostkowo zwlekał z gratulacjami dla Bidena. No to do dziś nie doczekał się telefonu z Białego Domu. Nowy sekretarz stanu Blinken zatelefonował do Kijowa, do Warszawy jego asystent.

Duda nie doczeka się też przerzucenia dodatkowych oddziałów amerykańskich z Niemiec, bo Biden zamroził wszelkie takie transfery i zarządził audyt sił amerykańskich rozlokowanych poza Stanami. Tak się skończył „Fort Trump” nad Wisłą.

Program zagraniczny Bidena ma też drugi wymiar: pragmatyczny. I tak się robi skuteczną politykę. Dziś granica między polityką zagraniczną a wewnętrzną się zaciera. Biden to rozumie. Warunkiem skuteczności jego polityki zagranicznej jest ustabilizowanie polityki w kraju.

Choć Biden wezwał do wypuszczenia Nawalnego z łagru, rozmawiał z Putinem o przedłużeniu traktatu rakietowego z Rosją. Mniej twardo niż o relacjach z Rosją mówił o stosunkach z Chinami komunistycznymi, które nazwał rywalem, a nie przeciwnikiem. Nie wspomniał o zdławieniu swobód demokratycznych w Hongkongu, potępił natomiast pucz w Birmie, którego nie potępił Pekin.

Saudyjczykom obiecał ochronę przed Iranem, ale ostrzegł, że nie będzie amerykańskiego poparcia dla wojny zastępczej w Jemenie, uważanej przez niektórych analityków Bliskiego Wschodu za arabski odpowiednik Wietnamu.

Sojusznicy Ameryki oczekiwali od nowej ekipy w Białym Domu wyraźnego sygnału, że transakcyjna polityka zagraniczna Trumpa jest martwa. I doczekali się: wraca dyplomacja i multilateralizm: powrót Stanów do WHO i paktu klimatycznego. NATO i Unia Europejska przestaną być traktowane z pogardą.

Może pierwszą wizytę zagraniczną złoży Biden w unijnej Brukseli i skoczy przy okazji do Kijowa, gdzie jest bardzo popularny, a Kamala Harris w jego zastępstwie odwiedzi Warszawę, by porozmawiać z prezydentem Dudą o prawach kobiet i mniejszości.