Eurodeputowana Mazurek: precz z „lewackim faszyzmem”

Beata Mazurek, dziś europoseł z ramienia PiS, autorka osławionej frazy, że „nie pochwala, ale rozumie”, iż można potraktować z buta uczestnika protestu w obronie demokracji, sama werbalnie potraktowała z buta dwie ważne przedstawicielki Unii Europejskiej: wiceprzewodniczącą Parlamentu Europejskiego Niemkę Katarinę Barley i Czeszkę Verę Jourovą, wiceszefową Komisji Europejskiej. Obie pochodzą z państw graniczących z Polską i należących do naszych ważnych partnerów handlowych. Obie przypisała Mazurek na Twitterze do „ofensywy lewackiego faszyzmu”.

Nie szkodzi. Bo gdy Polska znów pogrąża się w covidowym chaosie i musi się zmierzyć z innymi poważnymi problemami społecznymi i ekonomicznymi wywołanymi przez politykę wewnętrzną i zagraniczną „zjednoczonej prawicy”, PiS podejmuje pozorne działania propagandowe. „Winą” obu pań jest ich zaangażowanie w obronę praworządności w Unii Europejskiej.

Głupi i szkodliwy tweet Beaty Mazurek pojawił się po słowach Barley, aby „zagłodzić finansowo” Orbana ( a nie Węgry, jak mówią media), jeśli nie przestanie unijnymi pieniędzmi zasilać prywatnych fortun. Wiceprzewodnicząca Parlamentu Europejskiego nazwała rzecz po imieniu: nie ma zgody w UE na tworzenie systemu korupcji. I słusznie. Ale Beata Mazurek o tym milczy, bo to nie pasuje do propagandowego przekazu PiS. Kłamliwie wypaczając ich wypowiedzi, obsadzono obie unijne urzędniczki w roli wrogów Polski za to, że rzekomo działają na szkodę Węgier i Polski. Czyli za to, że uważają praworządność za filar wspólnoty europejskiej i nie boją się upominać o przestrzeganie jej zasad w Polsce pod rządami wicepremiera Kaczyńskiego i na Węgrzech premiera Orbána.

Nie boją się także wiązać ze stanem praworządności wypłaty unijnych funduszy. To jest powód ataku ze strony ekip Kaczyńskiego i Orbána. Bo obecne rządy w Warszawie i Budapeszcie wzorem ekipy Trumpa nie tolerują żadnej krytyki.

Każdą krytyczną wypowiedź czy raport, z zewnątrz albo wewnątrz, odrzucają, rozmywają, wykorzystują do urabiania swych wyborców przeciwko Unii pod pozorem obrony rzekomo naruszanej przez krytykę suwerenności naszego państwa. A przecież to nie Unia, tylko niezależne polskie stowarzyszenie prokuratorów Lex Super Omnia ogłosiło właśnie raport o upolitycznieniu prokuratury pod rządami ministra-prokuratora generalnego Ziobry.

Jakby na potwierdzenie ustaleń raportu nadeszła właśnie wiadomość, że prokuratura w Gdańsku odmówiła wznowienia sprawy oskarżenia o wielokrotny gwałt, który miał popełnić syn obecnego prezesa TVP na dziecku zaprzyjaźnionej z Kurskimi rodziny.

A co powiemy o powołaniu przez prezydenta Dudę nowych sędziów z rekomendacji upolitycznionej po linii PiS Krajowej Rady Sądownictwa? Wśród nich sędziego, który – jak pisze „GW” – wpłacił na fundusz wyborczy partii rządzącej i sędziów, którzy podpisali się pod kandydaturami członków obecnej neo-KRS, nazywanych w środowisku „neosędziami”.

To dzieje się w momencie, gdy opcja „kasa za praworządność” zaczyna nabierać realnego kształtu. Więc trzeba bronić tego, co jest nie do obrony. Przez atak na Unię. Przypisać Barley, byłej minister sprawiedliwości z ramienia socjaldemokracji, koneksje z faszyzmem to potraktować ją tak, jak eurodeputowany Czarnecki potraktował Różę Thun, porównując ją do szmalcowników. Nie uszło mu to na sucho w Parlamencie Europejskim: został wygłosowany z funkcji jako pierwszy wiceprzewodniczący w historii PE. Niemiecka socjaldemokracja to nie RAF Baadera i Meinhof.

Teraz eurofrakcja PiS chce rewanżu. Partyjny towarzysz Mazurek prof. Ryszard Legutko w ramach tej akcji wytyka Barley, że nigdy nie była w Polsce i nie zna ani jednego słowa po polsku. Ale czy nieznajomość języka polskiego odbiera prawo do wypowiadania się – na podstawie analizy zebranego w Polsce materiału dowodowego – o łamaniu praworządności pod rządami PiS? Co to za argument? Czy premier Morawiecki zna choć słowo po białorusku? A przecież słusznie krytykuje reżim Łukaszenki za fałszerstwa wyborcze i prześladowania własnych obywateli, którzy z tego powodu przeciwko niemu protestują.

Katarina Barley mówi w rozmowie z „GW”, że wypowiadając się o sytuacji na Węgrzech, nie miała na myśli Polski. Nie szkodzi, już poszła w ruch przeciwko niej pisowska propaganda. Odpiera jej argument, że PiS idzie podobną drogą co… federalne Niemcy.

A jaka jest prawda? „Obóz rządzący wzmocnił prawa opozycji, bo w demokracji opozycja ma do odegrania swoją rolę. Nikt nie powiedział, że skoro mamy większość, to będziemy robić, co chcemy”. Dlatego niemiecka wielka koalicja SPD/CDU/CSU, choć miała wielką przewagę w parlamencie, obniżyła liczbę podpisów wymaganych do składania wniosków poselskich. Tym samym zwiększyła kontrolę rządzących.

A co z argumentem, że gremia unijne powinny uznać, że ekipy Kaczyńskiego i Orbána mają inną interpretację tego, co znaczy demokracja i państwo prawa, i że powinny zawrzeć z nimi jakiś „kompromis”? „Ja mówię ,, NIE” : negocjować możemy wszystko, ale w sprawie fundamentalnych zasad żadnych kompromisów być nie może”. Czy to jest „ofensywa lewackiego faszyzmu”?