Półtora tysiąca apostazji

A dokładnie 1516. Taką liczbę podaje kościelny ośrodek statystyczny ISKK za okres 2006-10, czyli pięć lat. I informuje, że po tej dacie zaprzestano gromadzenia danych, bo skala zjawiska była niewielka. Uważam, że niesłusznie, bo nie o same liczby tu chodzi.

Oczywiście, statystycznie to ułamek ułamka wielomilionowej populacji rzymskich katolików w Polsce. Ale z drugiej strony to tysiące ludzkich historii, które prowadzą do aktu formalnego zerwania z KRK. Gdyby ktoś zebrał te historie, a może nakręcił film dokumentalny z udziałem apostatów, mielibyśmy mikrosocjologiczny przyczynek do tematu kondycji KRK w naszym kraju.

Apostazja jest formalnie możliwa po spełnieniu warunków określonych w kościelnym prawie. Nie jest to spacerek po różach, raczej przeżycie traumatyczne. Apostazje drogą pocztową czy elektroniczną są niemożliwe. Trzeba stanąć oko w oko z proboszczem i zgłosić mu gotowość do samowykluczenia się z instytucjonalnej wspólnoty wiary i sakramentów, a żadnego zaświadczenia o apostazji i tak się od niego nie otrzyma.

Trzeba wielkiej determinacji, żeby się w ten sposób rozstać z wspólnotą wierzących, do której się należało dłużej czy krócej, czasem bardzo długo i ze szczerego przekonania i pragnienia. I taką determinację wykazują współcześni apostaci. I ci rozpoznawalni publicznie, jak teolog Tomasz Polak (Węcławski), i ci znani tylko w kręgu własnej rodziny i znajomych.

Dane kościelne nie podają deklarowanych powodów zerwania z KRK w Polsce, a szkoda, bo właśnie przyczyny, dla których polski katolik mówi tak głośno swojemu Kościołowi: „mam dość!”, przydałyby się do analizy stosunku wiernych do instytucji kościelnych, a nawet samemu Kościołowi do pogłębienia wiedzy o tym, jak go dzisiaj widzą i oceniają wierni. Bo apostazja choćby półtora tysięcy katolików oznacza, że przekaz kościelny nie trafił do szczególnie wyczulonej grupy, rodzaju elity, która traktuje chrześcijaństwo poważnie.

Nietrudno domyślić się czemu: jedni weszli w ciemną noc wiary, czyli stracili poczucie, że Bóg i Kościół są z nimi. Inni tak radykalnie reagują na kryzys pedofilski i jego tuszowanie oraz na chory sojusz ołtarza z Kaczyńskim. Przecież lider cynicznie wykorzystuje KRK do legitymizacji moralnej swojej polityki i ultrakonserwatywnej wizji Polski. A dla osiągnięcia celu nie cofa się przed środkami de facto antychrześcijańskimi, czyli do nienawiści i segregacji ludzi na jakieś sorty. Lista powodów apostazji na tym się nie kończy. Każdy katolik decydujący się na formalne zerwanie ze wspólnotą kościelną, dodałby do niej swoją osobistą kroplę, która przepełniła czarę goryczy.

Ale u nas są dwa rodzaje apostazji. Ta formalna i druga, na o wiele większą skalę, wyłącznie osobista, może nawet wiadoma tylko samemu nieformalnemu apostacie. Zerwanie w ciszy, lecz całkowite. Nie wszyscy lubią ostentacyjne gesty, nie każdy ma w sobie tę determinację i odwagę, mogą też być jakieś zniechęcające przeszkody techniczne. Tak czy inaczej, każde zerwanie oznacza stratę dla Kościoła, ale ulgę psychiczną dla zrywającego. Ale czy każdy zrywający z Kościołem zrywa automatycznie z wiarą? Współczesny wybitny czeski teolog katolicki ks. Tomasz Halik lubi w rozmowie z ateistami zapytać: a możesz mi powiedzieć, w jakiego Boga nie wierzysz, bo może ja też w takiego Boga nie wierzę?

Co to znaczy? Że niektórzy ateiści zakładają z góry, że wierzący mają infantylny, „kościółkowy”, katechetyczny obraz Boga i taka też – bezkrytyczna, naiwna i sterowalna przez różnych cwaniaków w sutannach czy garniturach – jest ich wiara. Ale to negatywny stereotyp, który jest podobnie nieprawdziwy, jak negatywny, kościelny i skrajnie prawicowy stereotyp ateisty. Prawdziwa rozmowa zaczyna się dopiero wtedy, gdy potrafimy odrzucić stereotypy. Ateizm, herezja, apostazje to dla wiary oczyszczająca próba ognia. A wiara dla ateizmu? Dla tego niedogmatycznego wiara może być sojusznikiem w oporze przeciw wspólnemu zagrożeniu: jest nim nihilizm, który się śmieje i z ateistów, i z wierzących, że w ogóle wierzą w jakieś wartości.