Robotnicy ’20. Rzadziej klękają i chodzą do kościoła

Wymowne porównanie religijności robotników pokolenia Solidarności z religijnością robotników w 2020 r. Najpierw historia. Działo się 40 lat temu: zachodni dziennikarze i różni lewicowi i ultralewicowi działacze polityczni nie mogli uwierzyć własnym oczom: wielkoprzemysłowa klasa robotnicza, stworzona na potrzeby ciężkiego przemysłu, teoretycznie awangarda socjalizmu, żywy dowód propagandy o państwie robotników i chłopów – masowo i bez żadnego przymusu ze strony KRK brała udział w improwizowanych praktykach religijnych podczas strajku w Stoczni Gdańskiej i innych zakładach pracy.

Klękali, modlili się i śpiewali, kiedy trzeba, komunię przyjmowali do ust, a przed przyjęciem czekali cierpliwie w kolejce do spowiedzi u ks. Jankowskiego. Lech Wałęsa w klapie lichej marynarki nosił podobiznę Matki Boskiej i nie miał z tym problemu, że kłuje w oczy partyjnych dygnitarzy, z którymi siadł do stołu rokowań o zgodę władz na niezależny od nich związek zawodowy o zasięgu krajowym. Większy problem miała chyba ultralewica.

Patrząc na zdjęcia stoczniowców pochylających głowy podczas podniesienia, nie miało się wątpliwości: praktykowali w dzieciństwie na wsi, skąd swoją ludową religijność zabrali na wielkie i małe budowy socjalizmu. A w czasie strajku jednoczyła ich podobnie jak 21 postulatów. Nie było w tym sprzeczności, gdyż wiara pomagała im być razem i radzić sobie ze stresem we wspólnej walce o socjalizm z ludzką twarzą, a może o coś więcej, choć pełna demokracja i niepodległość otwarcie wtedy na wokandzie stawały rzadko. Nadeszły, wbrew pesymistom, dosyć szybko, ale za cenę stanu wojennego, zniszczenia organizacyjnego dorobku pierwszej Solidarności, masowych represji i ofiar śmiertelnych.

A jak jest z religijnością u robotników dzisiaj, w 2020 r., w czasach „zjednoczonej prawicy” sprzymierzonej z władzą kościelną i przerabiającą ustrój na liberalno-etatystyczno-konfesyjny? Według raportu CBOS kompilującego badania tego ośrodka z lat 1989-2019 religijność tej grupy powoli, ale ciągle słabnie. Pod dwoma względami: deklarowanej wiary i chodzenia na obowiązkowe niedzielne msze święte.

W tym okresie, obejmującym cały czas transformacji ustrojowej, rośnie w tej grupie odsetek niewierzących, maleje głęboko wierzących, a frekwencja mszalna spada wyraźnie. W 1992 r. wynosiła 57/58 proc., w 2019 35/37 proc. Wyraźnie zmalała grupa deklarujących się jako głęboko wierzący: z 15 proc. w 1992 r. do 4 proc. w 2019. Oczywiście, większość robotników – i wykwalifikowanych, i niewykwalifikowanych, pracujących poza leśnictwem i rolnictwem – nadal odpowiada, że są wierzący i praktykują, ale wygląda na to, że z mniejszym zapałem i przekonaniem.

I nic dziwnego, bo religijność zwykle słabnie w krajach religijnie monokulturowych wraz z postępem cywilizacyjnym i wzrostem ogólnego dobrobytu. Jest to proces oddolny, spontaniczny, którego nie da się powstrzymać odgórnym przymusem. Co najwyżej można go opóźniać i korygować mądrym działaniem duszpasterskim i wychowawczym w rodzinie i szkole.

Na to nakładają się wyniki innego badania, amerykańskiego Pew Center dotyczącego religijności w Europie postkomunistycznej. Potwierdza się w nich „wyjątkowość” Polski jako kraju wciąż żywego katolicyzmu, ale jednocześnie – i to jest kolejny sygnał dla KRK ostrzegawczy – w badaniu widać duże pęknięcie pokoleniowe: młodsze pokolenie jest o wiele mniej niż starsze przywiązane do religii i rośnie w nim grupa osób w ogóle niereligijnych.

Wydarzenia ostatnich lat, pod rządami Kaczyńskiego, Rydzyka i Jędraszewskiego, tę tendencję wzmocniły, tu chyba nie ma dwóch zdań. Choćby w związku z przyłączeniem się KRK do homofobicznych i antydżenderowych kampanii obozu obecnej władzy i pospolitego ruszenia prawicy. To są straty raczej nie do odrobienia. Kościół pokazał twarz dla otwartych i tolerancyjnych młodych odpychającą. Homofobusem można dziś dojechać do władzy, ale nie do serc i sumień tej młodzieży.