Ruchy, ruchy! A zegar tyka

Stawianie na ruchy obywatelskie jako przyszłość polityki opiera się na założeniu, że mamy państwo praworządne typu demokracji zachodnich. Ale czy to nie jest pobożne życzenie, a nawet zamykanie oczu na obecną rzeczywistość? Błędne rozpoznanie tej rzeczywistości prowadzi na manowce. Szymon Hołownia i Rafał Trzaskowski mogą się rozbić o mur, który dziś buduje przed nimi władza.

Trzaskowski próbuje pogodzić wodę z ogniem: łączy działalność w PO z tworzeniem struktury obywatelskiej od Platformy niezależnej. Jej ważnym elementem są niezależne samorządy. Tylko że celem „zjednoczonej prawicy” jest zniszczenie, a przynajmniej istotne ograniczenie niezależności samorządów. A także całego sektora niezależnych od władzy centralnej organizacji społecznych (NGO’s).

To jest wciąż cel nieosiągnięty, ale po wygranej Andrzeja Dudy ten plan przyspieszył. Samorządy niezależne od władzy mają obcięte finansowanie z budżetu państwa. Muszą mimo to sprostać problemom w oświacie i służbie zdrowia, których dramatycznie przybywa wskutek nieudolności władzy centralnej. Na celowniku znalazły się niezależne od władzy media, trwa operacja podporządkowania niezależności sędziowskiej kontroli politycznej rządzących.

Na dniach okaże się, czy następcą rzecznika praw obywatelskich Adama Bodnara nie zostanie ostatecznie Krystyna Pawłowicz. To by oznaczało utratę ostatniej ważnej instytucji demokratycznego państwa prawnego na rzecz jego przeciwników, którzy chcą je zastąpić państwem centralnie sterowanym przez jedną siłę polityczną.

Nie wzywam bynajmniej do porzucenia nadziei. Raczej do realizmu. Bez wolnych sądów, mediów, samorządów i organizacji społecznych prodemokratyczne ruchy obywatelskie nie rozwiną skrzydeł. Przestrogą są obecne Węgry i Białoruś. Liderzy prodemokratyczni muszą wyciągnąć wnioski z lekcji węgierskiej i białoruskiej. Dopóki jeszcze mogą grać na dwóch fortepianach: jako opozycja parlamentarna i jako organizatorzy ruchów obywatelskich, powinni to robić. Ale ze świadomością, że zegar tyka. Czyli szykując się na czarny scenariusz.

Koncepcja Trzaskowskiego wydaje mi się bardziej realistyczna: zamiast zaczynać wszystko od początku we wrogim i uzbrojonym po zęby otoczeniu, trzeba łączyć wszelkie siły gotowe do obrony konstytucji i przynależności Polski do UE. Prodemokratyczne partie parlamentarne i takież ruchy obywatelskie. Nie ma dziś pewności, że dadzą radę skutecznie powstrzymać demontaż opisanego w naszej konstytucji ustroju, ale nie wolno im kapitulować. Byle działały w imię i w obronie obywateli, niegodzących się na tę destrukcję, a nie przede wszystkim w interesie własnym. Wtedy szanse jej zatrzymania rosną.

Moment krytyczny, od którego wiele zależy, dobrze definiuje medioznawca prof. Michał Krzyżanowski w rozmowie z Jackiem Żakowskim: „Tylko rzeczywistość może ludzi przekonać, że racjonalny wybór jest lepszy niż wojny symboliczne”. Tak, niekiedy człowiek musi dostać pałką po plecach za pokojowy protest albo trafić do aresztu i zostać pobity przez policjantów, choć wyszedł tylko do sklepu na zakupy podczas takiego protestu, aby dostrzec, że rzeczywistość różni się od patriotycznej propagandy.