Jakiej opozycji teraz potrzeba?

Najprostsza odpowiedź: innej. Szkoda, że Donald Tusk nie sprecyzował, co to znaczy, że opozycja ma się „ogarnąć” po niepotrzebnej kolaboracji z PiS w sprawie znacznych podwyżek uposażeń parlamentarzystów. Że to była wizerunkowa autodestrukcja, wszyscy wiemy.

Ale nie wiemy, czy hejt, jaki się przy tej okazji wylał na KO i inne ugrupowania, przyniesie jakiś pozytywny skutek polityczny. Nie chodzi o posypywanie głów popiołem, choć nie zaszkodziłoby w oczach wyborców. Chodzi o nowy ambitny cel, nową koalicję, nowych liderów.

Tak niedawno Koalicja odzyskała wigor dzięki Trzaskowskiemu. Obudziła w sobie i w elektoracie nadzieję, że Trzaskowski dowiezie ich do wyborów za trzy lata, a oni w KO się zreorganizują. Ta nadzieja wskutek błędnego ruchu zmalała. Mimo że to przecież Kaczyński dwa lata temu zagrał populistycznie i cynicznie, wzywając do obcięcia wynagrodzeń parlamentarzystów i samorządowców o 20 proc. pod hasłem, że do polityki nie idzie się dla pieniędzy. A teraz wmanewrował opozycję w poparcie wniosku idącego dokładnie w przeciwnym kierunku: do polityki idzie się nie po to, by klepać biedę.

Prodemokratyczna opozycja, z KO na czele, albo dała się mu ograć, albo uznała, że pieniądze mogą się przydać, bo po kampanii skarbczyk pusty, a polityka, jeśli ma być skuteczna, musi mieć stałe i hojne finansowanie. Nie ma bowiem dowodów, że głosowali za nowelizacją tylko dlatego, że lepiej zarabiać więcej niż mniej. Co z tego?! Elektoraty KO, lewicy i ludowców są oburzone, takich uzasadnień nie przyjmują, zapowiadają, że więcej na te partie głosu nie oddadzą.

A Hołownia wraz z nacjonalistami już zbijają kapitał na błędzie KO. Hołownia miał to szczęście, że nie był kuszony i manipulowany, bo nie ma reprezentacji w parlamencie. Skrajnej prawicy PiS kusić nawet nie próbował. Zależało im na moralnym i politycznym obezwładnieniu sił demokratycznych. Nie musiało tak być, bo KO mogła przecież umyć ręce, głosować przeciw (brawo ci, którzy byli przeciw!) i zarobić dzięki temu polityczne punkty nawet u wyborców „zjednoczonej prawicy”. Mogła zapowiedzieć, że część pozyskanych pieniędzy przeznaczy na pilne cele społeczne. Ale się nie ogarnęła i weszła w intrygę Kaczyńskiego jak po maśle.

Co teraz? Jakiej opozycji prodemokratycznej potrzebuje Polska? Są przecież wciąż na stole różne opcje. Czemu np. milczy Rafał Trzaskowski, było nie było wiceszef PO? Nie wszystko jest stracone. Nie będę PiS-owi ułatwiał życia, bo wciąż uważam, że Kaczyński z Dudą, Ziobrą i Morawieckim prowadzą Polskę na manowce. Ale nie wykluczam, że opozycja prodemokratyczna jednak się ogarnie. Niech jej liderzy i doradcy przynajmniej spróbują zwołać nadzwyczajną radę kryzysową, bo dziś są w kryzysie. Najgorszym: kryzysie zaufania i wiarygodności. Jej krytyki rządów Kaczyńskiego nie będą przekonujące, nawet jeśli będą słuszne. Jak mogą teraz wytykać PiS-owi nocne ekspresy legislacyjne?

Czas na głęboki polityczny rachunek sumienia, przeprosiny i prośbę o drugą szansę. Niech przeanalizują pokojowe protesty na Białorusi. Wynika z nich przecież jeden wniosek: ludzie czujący, że mają dosyć, że nie chcą żyć w strachu i kłamstwie, nie potrzebują zajętej sobą klasy politycznej ani populizmu prawicowego lub lewicowego, tylko przywódców broniących zawsze i wszędzie praw obywateli. Odpowiedzią na autorytaryzm jest demokratyczna i wolnościowa obywatelskość.

ps. SENAT zrobił, co do niego należy: podwyżki odrzucił. Teraz niech PiS sam jeden sobie je przyzna, albo nie wraca do sprawy. Tak powinno było się stać od razu w Sejmie.