Demokraci na zaprzysiężeniu Dudy?

Jest dylemat. Niby tylko formalny, symboliczny, ale symbole i gesty są polityką. A chodzi o coś znacznie więcej niż symbole. Otóż dylemat jest taki: czy posłowie i senatorowie popierający Rafała Trzaskowskiego zrobią dobrze, przychodząc na zaprzysiężenie Andrzeja Dudy na drugą kadencję?

W tym roku ceremonia będzie szczególna i udział w niej osób przedstawianych przez propagandę pisowską jako zdrajcy i wrogowie Polski może bulwersować. Mało tego: może być odczytany jako legitymizacja nie tylko wyniku wyborów, który część opozycji uważa za nieuczciwe zwycięstwo, ale też całej polityki obecnej władzy, na czele z demolowaniem państwa i prawa.

Bo przecież przez całą pierwszą kadencję Andrzej Duda w powszechnym odczuciu prodemokratycznej opozycji nie bronił konstytucji przed jej naruszaniem, a nawet zdaniem wielu konstytucjonalistów sam ją naruszał lub ignorował.

Po drugie, znów dość zgodnym zdaniem polityków opozycji, ale też obserwatorów zagranicznych, kampania prezydencka nie była równoprawna. Duda miał w niej wsparcie rządu i wierchuszki PiS, a media publiczne kontrolowane przez tę partię faworyzowały go kosztem Trzaskowskiego i innych kandydatów. Na domiar złego kampanię po stronie Dudy można uznać za brutalnie dzielącą społeczeństwo.

Więc co? Trzaskowski i inni politycy Koalicji Obywatelskiej, tylekroć zniesławiani i oczerniani przez propagandę pisowską i część ludzi Kościoła, mają teraz przyjść, jakby nic się nie stało? Jakby to były po prostu kolejne wybory, rytuał i filar demokracji, której nic złego się nie dzieje pod rządami posła Kaczyńskiego? Wielu obywateli może dostrzec w tym jakiś kiepski teatr i festiwal politycznej obłudy. I mieć z tym kłopot emocjonalny i moralny.

Rafał Trzaskowski pewno sam ma taki kłopot. Ale musi być konsekwentny. Spotkał się przecież z Dudą już po drugiej turze. Zapewniał, że chce być prezydentem wszystkich obywateli, a wyborcy PiS nie muszą się niczego obawiać, gdyby wygrał. W pewnym sensie ma ręce związane. Powinien przyjść na ceremonię.

Liderzy KO rąk związanych nie mają. Niech decydują, czy ich masowa obecność będzie pożądana w obecnej sytuacji. To jasne, że nikt nie oczekuje stawienia się licznej grupy senatorów, których mógł zainfekować ich kolega Libicki. Chodzi o zdrowych parlamentarzystów opozycji. O to, czy ich masowa obecność na ceremonii będzie odebrana pozytywnie w ich elektoracie, czy raczej go podzieli.

Że stawiamy sobie dziś takie pytania, jest produktem zbrutalizowania kampanii. To obecna władza przekroczyła czerwoną linię, traktując nikczemnie i kłamliwie opozycję, na czele z KO, nie jako rywali i przeciwników politycznych, ale jako wrogów i zdrajców Polski. Trudno się dziwić, że wielu z nich nie ma woli oglądać, jak Andrzej Duda znów przysięga na konstytucję, której nie potrafił obronić w swej pierwszej kadencji.

W demokracji opozycja powinna przyjść na ceremonię, bo tu chodzi o majestat urzędu prezydenckiego, a nie o dobrostan Dudy. Tę linię przyjęli liderzy parlamentarnej lewicy i PSL. Niech idą, choć byli prezydenci Wałęsa i Komorowski się nie wybierają. Prezydent Kwaśniewski – owszem, ale premier Cimoszewicz, świeżo obarczony zarzutami prokuratorskimi, wprost przeciwnie. Tak oto doszliśmy do etapu podziału tak głębokiego, że przenika już w funkcjonowanie państwa.

Nikt w Polsce nie powinien się z tego cieszyć. Cieszą się za to jej prawdziwi wrogowie, dla których skłócona do wewnątrz i na zewnątrz Polska jest celem ich polityki wobec naszego państwa. Taka Polska osłabia Unię Europejską, a to jest ich celem strategicznym. Prawdopodobnie w drugiej kadencji Andrzeja Dudy rozstrzygnie się nasza przyszłość w strukturach Zachodu. A to jest już kwestia egzystencjalna, nie tylko ceremonialna.

Dlatego Trzaskowski i obóz demokratyczny powinni zrobić wszystko, aby w tej zasadniczej sprawie wypracować porozumienie najpierw ze środowiskiem Dudy, a następnie, z jego udziałem, z Nowogrodzką. Polski nie stać na dziesięć lat dysfunkcjonalnego państwa.

Ps.

Polska Agencja Prasowa: Rafał Trzaskowski nie stawi się na zaprzysiężenie, bo go tego dnia nie będzie w Warszawie. Za to mają być Biedroń, Kosiniak i Bosak. Ale dylemat nie znika: jak traktować Dudę i państwo pod zarządem Kaczyńskiego?