Trzaskowski, czyli nowe otwarcie, nowe problemy

To był gambit. Poświęcili Kidawę, aby popędzić kota nie Dudzie, tylko Hołowni i Kosiniakowi. TVN24 zamówił od razu sondaż: Duda 51 proc., Hołownia 17, Trzaskowski 11. Jakim cudem Trzaskowski ma zgarnąć ponad 40 proc. w ciągu kilku tygodni? Bez dostępu do mediów, bez spotkań z wyborcami, z rachityczną obecnością KO w internecie, z jedną trzecią funduszu wyborczego?

Owszem, Trzaskowski umiał wykorzystać sieć do zmiażdżenia Jakiego. Rozumie, że dziś wybory wygrywa się wtedy, kiedy wygrywa się je w internecie. To jest pewien kapitał do walki. Ma też inne liczne zalety, ale również słabe punkty. Nie będę się o nich rozpisywał, żeby nie ułatwiać wrednej roboty sztabowcom rywali. Wspomnę o jednym, paradoksalnym; będzie hejtowany na tęczowo. Polska to nie jest Warszawa. Właśnie została uznana za najbardziej homofobiczny kraj w Europie. Czy sprawiedliwie, można dyskutować, ale nie oszukujmy się.

Im dalej od wielkich miast, tym jest gorzej, w czym udział ma Kościół, kto wie, czy nie większy niż homofobiczna frakcja „zjednoczonej prawicy”. Ale nie tylko Kościół i PiS, kandydat skrajnej prawicy, Bosak, też chce zakazu wszelkich związków, w tym homoseksualnych, poza związkiem kobiety i mężczyzny w formie małżeństwa. Jest więc szerokie społeczne podglebie dla siania nienawiści i strachu przed nowym kandydatem jako sponsorem ,,zarazy”.

Tenże Bosak cieszy się z wystawienia Trzaskowskiego. „Bo może być korzystna dla ideowej prawicy” (czyli prawicę pisowską uważa, kto wie, czy nie słusznie, za bezideowych łapserdaków). Były „tancerz z gwiazdami” kombinuje tak: głosy na „centrolewicę” (pewno KO i PSL?) się rozbiją, a on wskoczy Dudzie na plecy.

I to jest faktycznie kolejny problem z Trzaskowskim: będzie się boksował nie tylko z prezydentem, ale też z Hołownią, a może i z Kosiniakiem (Biedroń już się nie liczy). A Kaczyński w Polskim Radiu już wyszykował swojej propagandzie przekaz na całą kampanię: „obaj panowie, Trzaskowski i Sikorski, nie nadają się na prezydenta”, bo ich wygrana oznaczałaby „paraliż kraju”. Jaki paraliż, nie wyjaśnił, ale po co. Dość, że zabrzmiało groźnie i odstraszająco. Egzegeza złotych myśli prezesa nie jest moim ulubionym zajęciem, ale wymowa jest chyba taka: dla PiS kandydat Trzaskowski jest mniejszym problemem, niż byłaby Kidawa-Błońska.

O problemach prawnych i konstytucyjnych powiedziano tyle, że nie ma co tego jeszcze raz powtarzać. Wystarczy przeczytać ze zrozumieniem najnowszą wiadomość z frontu pisowskiej wojny z demokracją konstytucyjną: Zaradkiewicza zastąpił w pacyfikacji Sądu Najwyższego założyciel Ordo Iuris. Czy ktoś jeszcze wierzy, że ktokolwiek inny niż Duda może wygrać wybory prezydenckie?

Stając do wyborów, o których niczego nie wiemy, a których reguły ustali i tak Kaczyński, Rafał Trzaskowski wraz z Platformą Obywatelską ryzykuje bardzo wiele. Jeśli przegra z Dudą, a tym bardziej z Hołownią, partia może się rozsypać, a i tak już nią trzęsą różne wewnętrzne siły odśrodkowe. Nie czuło się nowej energii ani entuzjazmu podczas briefingu zawiadamiającego o nominacji Trzaskowskiego, raczej frasunek i frustrację.

Kaczyński dąży do zniszczenia PO, a kiedy cel osiągnie (w czym może liczyć na pomoc różnej maści „symetrystów”), będzie miał już całkiem wolną rękę do zdławienia demokracji konstytucyjnej. Taka jest stawka tej „bitwy o Polskę”.