Wieniec dla mordercy prezydenta

Z polskiego życia wzięte. Na grobie nacjonalisty Eligiusza Niewiadomskiego pojawił się wieniec dedykowany mu za „czyn bohaterski”. Tym czynem, jak się domyślamy, bo na wszelki wypadek nie nazwano rzeczy po imieniu, było zabicie pierwszego demokratycznie wybranego prezydenta odrodzonej Rzeczypospolitej Polskiej prof. Gabriela Narutowicza. Niewiadomski zastrzelił go w warszawskiej „Zachęcie” na oczach publiczności 16 grudnia 1922 r.

O takich zbrodniach mówi się czasem, że to akty założycielskie jakiegoś rozdziału historii. Położyła się głębokim cieniem na dziejach II RP. Jedyną „winą” Narutowicza było to, że wybrano go na prezydenta m.in. głosami posłów reprezentujących mniejszości narodowe, w tym żydowską, która Piłsudskiego witała chlebem i solą jako naczelnika państwa.

Polski nacjonalizm odrzucił ideę państwa chroniącego bezpieczeństwo i prawa wszystkich jego obywateli bez względu na ich narodowość. Zamordowanie Narutowicza przypieczętowało ten akt nacjonalistycznej odmowy wobec Polski wielonarodowej i wielokulturowej, „jagiellońskiej”. Polska miała być „piastowska”, taka jak u początków państwowości i w PRL.

I oto dziś znalazł się wśród nas ktoś, kto składając wieniec z takim napisem, chciał powiedzieć, że zabijanie w imię ideologii nacjonalistycznej jest dobre. Kto to był, pewno się nie dowiemy, gdyż zabrakło mu (im?) odwagi cywilnej, aby się na szarfach podpisać nazwiskiem lub nazwą organizacyjną, a nie chować za słowem „Polacy”.

Ale czy to był pierwszy raz? Czy może taki wieniec pojawił się już wcześniej, a jeśli tak, to kiedy, przed czy już po zwycięstwie Kaczyńskiego w 2015 r.? Ta nieszczęsna dla demokracji w Polsce data jest cezurą, bo pod rządami Kaczyńskiego w marszach nacjonalistów biorą udział dygnitarze władzy, co pozwala im czuć się docenionymi przez kontynuatorów endecji i ONR. Jest ONR-u spadkobiercą Partia (komunistyczna) – pisał Czesław Miłosz, znienawidzony i przez prawicę, i przez aktyw PZPR.

To nikczemność i prowokacja polityczna, aby zabójstwo Narutowicza nazywać aktem bohaterskim! To był akt terroryzmu politycznego, który zwiastował głęboki, zapiekły i niekończący się konflikt dwóch obozów politycznych: piłsudczykowsko-sanacyjnego z endeckim, do którego pod koniec II RP dołączyła faszyzująca i antysemicka skrajna prawica. Konflikt, który odezwał się z nową mocą po dojściu do władzy „zjednoczonej prawicy” i spolaryzował społeczeństwo, podobnie jak w okresie międzywojennym dzieliły opinię publiczną zamordowanie Narutowicza, zamach majowy 1926 czy więzienie w Berezie.

Czczenie pamięci o zabójcy prezydenta wolnej Polski jest polityczną i moralną patologią. Było nią przed wojną i jest dzisiaj. Trudno sobie wyobrazić, by w Ameryce składano wieńce dziękczynne na grobie zabójcy prezydenta Lincolna. Lub na grobie zabójcy prezydenta Kennedy’ego. Nie! Morderstwo prezydenta Narutowicza było godną potępienia, odrażającą, fanatyczną zbrodnią na nim i metaforycznie na młodej polskiej demokracji, która właśnie jemu przekazała urząd głowy państwa polskiego.