Rzucanie prawem o ścianę

Coś drgnęło na odcinku kulturowym. Być może w związku z kampanią przed wyborami do parlamentu. Ale to nie zmienia faktu, że Polska odnotowała ostatnio dwa sukcesy.

Najpierw prezydent Komorowski podpisał ustawę o in vitro, nie ugiąwszy się pod presją władz kościelnych. Dzisiaj parlament przyjął ustawę o uzgodnieniu płci. Prezydent i parlament postąpili godnie i sprawiedliwie. Obie ustawy porządkują sprawy dotychczas w polskim prawie nieuregulowane i na tym – z ustrojowego punktu widzenia – polega ich wartość.

Obie dotyczą niedużych grup obywateli, lecz są krokiem we właściwą stronę. Nikogo do niczego nie zmuszają, a wychodzą naprzeciw problemom, z jakimi borykają się niektórzy ludzie. To w systemie demokratycznym normalne. Przyjęcie obu ustaw poprzedziły ostre spory. To też w demokracji normalne. Ostatecznie zdecydowało wolne głosowanie w wybranym przez nas demokratycznie Sejmie.

Przeciwnicy ustawy „transpłciowej” mogą ją zaskarżyć i zapewne to uczynią. Nowy prezydent może jej nie podpisać – i prawdopodobnie tak postąpi. Być może po dojściu PiS do władzy zostaną też podjęte próby gruntownej rewizji ustawy o in vitro. Trawestując słowa posłanki Muchy, broniącej ustawy „transpłciowej”, można by powiedzieć, że po podwójnej przegranej PO należy się spodziewać rzucania prawem o ścianę.

Zapiekłość przeciwników jest proporcjonalna do ich ignorancji. Nie zadają sobie trudu, by poznać zdanie niezależnych od Kościoła psychologów, psychiatrów i seksuologów, a także zorientować się, jak te trudne sprawy regulują inne prawa demokratyczne. Wystarczy im opinia Kościoła, kościelnych mediów i kościelnych ekspertów od prawa czy medycyny. Dlatego posłanka Wróbel zadaje pytania w stylu: ile razy będzie można sobie zmienić płeć? I czy ustawa nie jest wprowadzaniem tylną furtką małżeństw homoseksualnych. To jest poziom Putina i Cerkwi, pogromców zachodniej zgnilizny moralnej. I w taką stronę mogłyby pójść zmiany w prawie i państwie pod władzą PiS.

Mamy więc osobliwy moment. PiS szykuje się do przejęcia władzy, a Platforma rzutem na taśmę odrabia zaległości prawne. Nie całuje prałatów w rękę. Ma odwagę przeprowadzić w parlamencie ustawy „kontrowersyjne”. Działa jak konserwatyści brytyjscy, którzy wyszli z inicjatywą legalizacji związków homoseksualnych, gdy zorientowali się, że świat się zmienia, a ich wyborcy to akceptują.

Lepiej późno niż wcale. Ale gdyby zrobiła to wcześniej, nie lękając się frakcji konserwatystów i napiętnowania przez biskupów, być może inaczej potoczyłaby się kampania prezydencka, a Komorowski pozostałby w Pałacu na drugą kadencję.

Uchwalanie takich ustaw jest znakiem nowoczesnego podejścia do problemów społecznych. Państwo nie jest od głoszenia kazań, tylko od tego, by – jak słusznie pisze prezydent Komorowski w odpowiedzi abp. Gądeckiemu – troszczyć się o wszystkich obywateli, a w demokracji respektowanie parlamentarnej zgody na ustawę bywa ważniejsze niż osobiste przekonania.

Osobiste przekonania obecnego prezydenta są katolickie. Musiał długo ważyć racje stron sporu. Nie chwali się tym, nie afiszuje ze swą katolickością. I tak powinno być nawet w państwie z większością katolicką, jeśli ma to być państwo wszystkich obywateli, także tych należących do takich czy innych mniejszości.

To, że pan Komorowski podpisał ustawę o in vitro, nie musi znaczyć, że akceptuje ją w całości i bez zastrzeżeń. Posłowie głosujący za ustawą „transpłciową” też mogli mieć różne wątpliwości. Chwała im i prezydentowi, że wznieśli się ponad nie w imię wartości demokratycznych.