Euromajdan

Ukraińcy skrzykują się na niedzielny protest w sprawie Europy. To mi się podoba. Ale same emocje nie wystarczą, by europejskie marzenie Ukrainy się spełniło.

Potrzebna jest polityka i obywatelska samoorganizacja. Tu czempion Kliczko, z całym szacunkiem, nie wystarczy. Po sąsiedzku sytuację obecną ciekawie i pesymistycznie opisuje Jagienka Wilczak. Chciałbym dostrzec jakieś światło w ukraińskim tunelu, ale widzę je dzisiaj raczej tylko w tych młodych ludziach maszerujących ulicami Lwowa czy kilku (ale tylko kilku) innych miast pod znakami UE i flagami Ukrainy.

Dzisiejsza zorganizowana opozycja ukraińska nie jest w stanie wygrać z obozem władzy ani w głosowaniu parlamentarnym, ani w wyborach. Polska – ani Kwaśniewski, ani Komorowski, ani Sikorski – nie jest w stanie przekonać Kijowa, by się ,,nie lękał” Europy. Tamtejszy obóz władzy widać inaczej definiuje swoje interesy niż by pragnęła Warszawa, a z nią (o ile) Bruksela. Ze swej perspektywy może mieć rację, ale z mojej – nie ma jej dramatycznie.

Taktyka to nie to samo co strategia, słusznie pisze w swym komentarzu Jagienka Wilczak. Strategicznie opłaca się Ukrainie wyrwać spod kurateli Rosji i realnie wybić na niepodległość, politycznie i ekonomicznie. Te cele może osiągnąć tylko przez przymierze i współpracę z UE. Rokatastrofąsja nigdy nie pogodzi się z całkowitą samodzielnością Ukrainy. Ale co z tego, kiedy prócz części opozycji, inteligencji i młodego pokolenia, mało kto zdaje się to widzieć. Tym łatwiej podsycać w społeczeństwie lęki przed ponownym zniewoleniem Ukrainy przez ,,polskich panów” (nasza polityka względem Ukraińców w II RP była nieudana)  czy przed rzekomym kolonizatorskim nastawieniem Brukseli.

Szwedzki polityk Bildt powiedział, że Ukraina nie zmierza dziś ani na zachód, ani na wschód, tylko ku przegranej. To oznacza, że Ukraina marnuje swoją historyczną szansę. Ja się z tego nie cieszę, choć może niejeden Polak wzruszy ramionami: dobrze im tak, nie nadają się do niczego, nam z nimi nie po drodze. Część mojej rodziny ma korzenie pod Lwowem. W czasie wojny stracili wszystko. Ale po 1989 r. jeździli w rodzinne strony i nie unikali rozmów z miejscowymi i prawosławnym księdzem, choć woleli mówić nie o tragediach przeszłości, ale o tym, co dzisiaj Ukraińcom dokucza, co ich raduje; starali się im pomóc materialnie. Dla nich współczesna Ukraina to kraj bliski, także gdy należy do Ukraińców.