Nagonka na Lisa

Bywam zapraszany do programu ,,Tomasz Lis na żywo”. Ale gdybym nie był, też bym stanął w jego obronie przed atakiem wSieci . Nie ma żadnej nagonki na Kościół, a Lis robi swoje. I za to jest nagonka na Lisa.

Lis robi to, czego nie robią (z nielicznymi wyjątkami, do których należą Tomasz Terlikowski na prawicy oraz Zbigniew Nosowski w centrum)  media prawicowe, kościelne i katolickie.
Zaprasza gości, zadaje podstawowe pytania – te, których nie zadają obrońcy Kościoła. Pomaga milionom ludzi zrozumieć, na czym polega zło pedofilii w Kościele i jak z nim walczyć. A Kościołowi pomaga podejmować odpowiednie decyzje.

Tacy dziennikarze są społecznie użyteczni. A tacy obrońcy są społecznie szkodliwi, bo utwierdzają Kościół w samo-zgubnym syndromie oblężonej twierdzy. Gdyby Kościół w Polsce potraktował od razu – co najmniej od Tylawy – sprawę księży pedofili poważnie, nie byłoby tematu dla Lisa.

Nie musielibyśmy tyle mówić i pisać o pedofilii w Kościele. Nie musielibyśmy, bo faktów, liczb, dokumentów nie trzeba by było wydzierać od władz kościelnych. Nie dla sensacji, tylko ażeby choć w części naprawione zostały krzywdy ofiar i aby rodziny były wolne od niepokoju o los swych dzieci oddanych pod opiekę osób duchownych.

Tymczasem wSieci zestawia Lisa z Goebbelsem. To zniesławienie, bo Lis nie jest szefem żadnego ministerstwa propagandy, nie działa z mocy jakiejś władzy państwowej. Nie realizuje ani nie ustanawia żadnych wytycznych dla państwowych czy partyjnych mediów w jakiejkolwiek sprawie o znaczeniu publicznym.

Okładka jest według mnie w istocie podwójnie obraźliwa: dla Tomasza Lisa jako dziennikarza,   i dla państwa polskiego w tym sensie, że sugeruje, iż Lis jest częścią aparatu władzy prowadzącego walkę z Kościołem.