,,Polskie obozy koncentracyjne”

W Warszawie konferencja naukowa o ,,wadliwych kodach pamięci??. Organizują ją MSZ, UW, SGH. Wśród prelegentów i dyskutantów goście zagraniczni. Nie było polskich obozów koncentracyjnych podczas okupacji. A po okupacji?

Walka polskiej dyplomacji z mediami zagranicznymi, aby nie używały określenia ,,polskie obozy koncentracyjne” w odniesieniu do obozów na terenie okupowanej przez Niemców Polski jest w zasadzie słuszna.

Jest to określenie mylące i nie odpowiadające prawdzie historycznej, choć nie sądzę, by jego używanie wynikało ze świadomej złej, ,,antypolskiej”  woli, raczej z ignorancji. Czasem także z ignorancji po stronie polskiej, ignorancji językowej, np. w odniesieniu do języka angielskiego. Polish camps jest określeniem dwuznacznym. Można je też zrozumieć geograficznie.

Ale w tak poważnej i drażliwej sprawie redaktorzy i autorzy powinni wystrzegać się określeń niejednoznacznych lub błędów rzeczowych. Nawet w renomowany dzienniku amerykańskim pomylono kiedyś powstanie w getcie warszawskim z powstaniem warszawskim. MSZ twierdzi, że interwencje naszych dyplomatów odnoszą skutek i te przykre ,,skróty myślowe?? zdarzają się rzadziej. Jeśli tak, to gratuluję.

Dawniej miałem z tymi naszymi interwencjami większy kłopot, bo troszkę przypominały reakcje na zasadzie kompleksów, np. tureckie na używanie określenia ,,tureckie ludobójstwo na Ormianach”, ale dziś widzę, że na tym morzu ignorancji trzeba to robić. W końcu hitlerowskie niemieckie obozy zagłady i koncentracyjne naprawdę nie były polskie (natomiast określenia ,,ludobójstwie na Ormianach” jest moim zdaniem dopuszczalne w świetle znanych mi faktów historycznych.

Warto jednak pamiętać, w imię pełnej prawdy historycznej, a ta jest według mnie cenną wartością, że po wojnie niektóre poniemieckie obozy służyły z kolei nowym władzom polskim. Nie były to obozy eksterminacji, ale działy się tam też rzeczy straszne i to często z niewinnymi osobami cywilnymi, np. Niemcami czy Ukraińcami. Ale samo to, że o tym wiem i że mogę o tym pisać, jest rzeczą dobrą. Pokazuje, że po 1989 r. nie zamiataliśmy tych tematów pod dywan. Mam wrażenie, że niektórzy nasi sąsiedzi nie są jeszcze gotowi do podobnych dyskusji o swych własnych ,,wadliwych kodach pamięci”.

Byłem niedawno temu w Wilnie na tamtejszej litewskiej premierze polskiej sztuki o spaleniu Żydów w Jedwabnem. W dyskusji po premierze ,,Naszej klasy” Tadeusza Słobodzianka nikt z widowni nie podniósł tematu mordowania Żydów przez ich sąsiadów na Litwie, a przecież po ucieczce Armii Czerwonej i wejściu Niemców do takich zbrodni popełnianych przez Litwinów dochodziło, choćby   podczas pogromu w Kownie. Może są na ten temat naukowe litewskie opracowania, ale nie natknąłem się na żaden polski przekład takiej pracy.

Wszystko, co wiem o zbrodniach Holokaustu na wschód od Polski podczas wojny, wiem z książek historyków polskich (np. Tomasza Szaroty) i amerykańskich (np. Timothy’ego  Snydera), a nie tamtejszych. Tak jak o Jedwabnem dowiedziałem się nie z książek historyków krajowych, lecz najpierw z ,,Sąsiadów” Grossa, artykułu Andrzeja Kaczyńskiego w ,,Rzeczpospolitej”, filmu dokumentalnego Agnieszki Arnold. (W domowej bibliotece mam dwa wartościowe opasłe tomy wydane na ten temat przez IPN, inne opracowania i śledztwa IPN o tej zbrodni uważam za niezbyt nieprofesjonalne, bo pod z góry przyjętą tezę, iż w istocie Polacy działali w Jedwabnem pod presją Niemców, na co nie ma mocnych dowodów ).

A przecież kto jak nie zawodowi historycy powinni pisać bez uprzedzeń i bez przyjętych z góry politycznych (,,polityka historyczna”) i ideologicznych (,,narracja patriotyczna”) założeń.