Ubój rytualny: nie lekceważmy argumentów mniejszości

Nie wiem, jak doszło do tego, że przed uchwalaniem ustawy zawierającej zakaz uboju rytualnego, nie zauważono, że zawiera ona bombę z opóźnionym zapłonem. Bomba właśnie wybuchła.

Protesty żydowskie są zdecydowane. Może nas razić ton, ale ważne jest meritum. Szczególnie nie spodobało się (także premierowi) zdanie, że uchwalona ustawa szkodzi procesowi przywracania życia żydowskiego w Polsce. Ja bym tej opinii nie bagatelizował.

Zakaz może być postrzegany jako gest nieprzyjazny wobec społeczności żydowskiej w Polsce (i muzułmańskiej również). W całej Unii Europejskiej, prócz, od minionego piątku, Polski, tylko w Szwecji ubój jest zakazany. Jak to pogodzić nie tylko z duchem i literą prawa europejskiego, ale też z ustawą o stosunku państwa do gmin wyznaniowych żydowskich (czy muzułmańskich), dopuszczającą ubój?

Taki defekt nie powinien był się zdarzyć centrum legislacyjnemu przy rządzie i parlamencie. Nawet jeśli obie mniejszości nie zgłaszały ostatnio zainteresowania powstającym projektem właśnie uchwalonej ustawy. Mniejszości prawa nie stanowią, nie na nich spoczywa obowiązek troszczenia się o dobrą jakość legislacji.

Krytyka ze strony żydowskiej ma w tle historię. Czy prawodawcy sprawdzili, jak to było dawniej z ubojem rytualnym w Polsce? Polscy muzułmanie, potomkowie Tatarów w służbie Rzeczypospolitej, swobodnie praktykowali ubój przez wieki. Podobnie mniejszość żydowska. Ale sytuacja się zmieniła pod koniec II Rzeczypospolitej.

Orędownikiem zakazu uboju rytualnego stał się ks. prof. Stanisław Trzeciak, zagorzały antysemita. Postawił na swoim. Zakaz uchwalono. Obowiązywał dalej po wojnie, w Polsce Ludowej, aż do przyjęcia w 1997 r. wspomnianej ustawy regulującej stosunki państwo-gminy żydowskie.

Dlatego wiadomość z Polski, że zakaz znów obowiązuje (jeśli obowiązuje, bo jak wspomniałem sytuacja prawna jest niejasna), mógł po stronie żydowskiej wywołać ponure skojarzenia. Z pewnością intencje ustawodawcy nie były antysemickie, ale nie zadbano dostatecznie, by uniknąć takich interpretacji w świecie żydowskich.

To nie rabini strzelili sobie w stopę, wyrażając swoje zaniepokojenie, to polski prawodawca nie dołożył dostatecznych starań, by do takich krytyk w ogóle nie doszło.

Z mojej (liberalnej, w Polsce mało znanej i nierozumianej) perspektywy nie ma znaczenia, ile osób czujących się Żydami czy muzułmanami, trzyma się wielowiekowej tradycji w kwestii czystości rytualnej spożywanego mięsa.

 Nawet gdyby to byli pojedynczy ludzie, demokracja liberalna musi chronić ich prawa, w tym przypadku prawo do praktykowania swej religii według tradycyjnych zasad. Jednocześnie jestem za zakazem takich praktyk wynikających z religii, które są sprzeczne z prawem przyjętym w Polsce i innych krajach demokratycznych.   

Sam piętnowanie i karanie okrucieństwa wobec zwierząt zdecydowanie popieram. Choć argumenty wolnościowe (i gospodarcze) uważam za bardzo istotne, to nie przesłaniają mi one problemu etycznego, jakim jest zadawanie przez ludzi cierpienia zwierzętom. Mam więc osobisty kłopot, bo cenię i wartości liberalne, i humanitarne, i empatię.

Czy jest miejsce na kompromis? Wydaje mi się, że tym wyjściem jest dopuszczenie na zasadzie wyjątku (jakoś nadzorowany) uboju rytualnego na użytek osób religijnych. Państwo nie ma moim zdaniem prawa zmuszać ludzi do jedzenia mięsa, którego zakazuje im jeść ich religia. Tak samo nie ma prawa zmuszać ludzi do zmiany nawyków żywieniowych (nawet jeśli inni ich nie aprobują).