Religijni są szczęśliwsi?

Katolicka Agencja Informacyjna podała, że religia jest sposobem na szczęście. Tak ma wynikać z badań zrealizowanych w Hiszpanii przez Uniwersytet miasta Nawarra. Czy to znaczy, że ateiści są skazani na chroniczną deprechę i myśli samobójcze? 

KAI nie podał, że uczelnia ma status papieski, a więc jest katolicka, a jej założycielem był twórca Opus Dei Escriva de Balaguer.  A ma to pewne znaczenie, bo jakoś trudno sobie wyobrazić opusowy uniwersytet podający do wiadomości, że z jego badań wynika, że religia ludziom szczęścia nie daje, tylko ateizm, czyli osobista wolność od religii.

I faktycznie z wielu badań na ten temat, co daje ludziom poczucie szczęścia, wynika, iż religia wcale niekoniecznie. Na przykład w Europie do czołówki ,,narodów szczęśliwych” należą bardzo zlaicyzowane kraje skandynawskie i Holandia. Za to w badaniach poza Europą do najszczęśliwszych należą narody tak zwanego Trzeciego Świata, zwykle w ogromnej większości religijne, choć niekoniecznie chrześcijańskie.

Są więc dwa stereotypy w tej dziedzinie szczęśliwości. Jeden, że bogatsi są szczęśliwsi – i tak jest, ale jest też i tak, że biedni w Afryce i Azji czują się nie mniej szczęśliwi niż bogaci z Zachodu. I drugi, że religijni są szczęśliwsi. Tak jest, ale głównie poza Europą.

Według badań Uniwersytetu Nawarry prowadzonych w 24 krajach właśnie Europy, istnieje zależność między religijnością a poczuciem, że jest się człowiekiem szczęśliwym. Najbardziej szczęśliwi są ponoć rygorystyczni moralnie konserwatyści – katolicy i protestanci. Ach, tu już naprawdę się czuje, jak święty Escriva błogosławi z katolickiego nieba swym uczonym i studentom w ich pracy badawczej! Zwłaszcza, że według tychże badań ani europejscy muzułmanie, ani prawosławni (chodzi głównie o Grecję, Serbię i Rosję) szczęśliwi się nie czują.

Lecz jak się wydaje badania z Nawarry nie biorą serio pod uwagę, że gdzieś mogą istnieć całe społeczeństwa czerpiące poczucie szczęścia z innych źródeł niż religia, na przykład z wysokiego poziomu życia, dobrej organizacji państwa dbającego o ten wysoki poziom (choć za cenę wysokich podatków) czy empatii wyrażającej się w aktywności społecznej na rzecz innych ludzi. Nie ma jednego sposobu na szczęście.

XXXX Wybory i ortografia
Dziękuję przede wszystkim nickom birnbaum, kozetka, andiboz, woziwoda
t.o, Jacobsky, GajowyM – oczywiście, że są reguły pisowni nazwisk obcojęzycznych, wynikające z fonetyki i fleksji polskiej; można je znaleźć np. w słowniku ortograficznym Mieczysława  Szymczaka. Nie ma to nic wspólnego z jakimś udziwnianiem, komplikowaniem czy fobiami takiej czy innej szkoły językoznawczej. Gramatyka jest jak kręgosłup języka. Kto ją łamie, łamie kręgosłup języka. Podobnie ortografia. Rozumieją to np. Anglosasi, którzy przecież nie zmieniają w zasadzie swej pisowni, choć tak bardzo odbiega ona od wymowy. Birnabaum – tak jest! Byki z odmianą nazwiska Korwin Mikkego wynikają z podwójnej ignorancji: nieznajomości zasad odmiany nazwisk dwuczłonowych i niewiedzy, że Korwin to NIEODMIENNA nazwa herbu. GajowyM – sytuacja McDonald’s wydaje mi się jeszcze płynna językowo. Przychylam się do odmiany według zasady : sieć restauracji McDonald’s, w sieci restauracji MD’s itd., ale w (tym konkretnym, pojedynczym) McDonaldsie itd. Torlin – no tak, to zgroza z tym ,,panem Kowalski”, ale może im tak każą w korporacjach, by mieć 100% pewności co do tożsamości rozmówcy; a co do ,,Disneya”, to właśnie w tym rzecz, by po polsku nie odmieniać według wymowy wyrazów obcych. A zatem: nie Cheney’ego (choć wymowa jest czejni”), tylko Cheneya. Jacobsky – zasada ,,lepiej ostrożny niż niechlujny” bardzo mi się podoba. Pozdrawiam