Marsz Kaczyńskiego

Pisowska prawica znów szykuje nam marsze. W bratobójczej walce z ziobrystami znów sięga po politykę ulicy. Ale marsz mają też jej pomóc w walce z Tuskiem, Sikorskim i Merkel.

Nie pocieszajmy się, że ludzie się znudzą. Jedni się znudzą, inni nie.  Tych drugich nic nie przekona, że czarne jest czarne. Pójdą za Kaczyńskim jak w dym, jak w mgłę. Jeśli znów dojdzie do zamieszek, tym dla nich lepiej. Będą mieli nowe dowody, że Polska jest spętana.

Premier ostrzega, że policja będzie stanowcza wobec zadymiarzy. Ale oni mają te ostrzeżenia gdzieś. Myślą, że te ostrzeżenia to presja moralna, a oni przecież presji urzędujących premiera czy prezydenta, wybranych według nich przez omyłkę, się nie poddadzą.

Jak demokracja ma się zachować wobec tych, którzy używają jej zasad przeciwko niej? Wygląda na to, że w naszych realiach jest dość bezradna. Marszów w zasadzie nie wolno jej zakazać. Zakaz zostałby ogłoszony atakiem na wolność zgromadzeń. Tak samo jak interwencja policji. Co zostaje?

Perswazja. Premier powinien publicznie wzywać do opamiętania. Tłumaczyć społeczeństwu, o co toczy się dziś walka polityczna. Że lepiej dla Polski, gdy toczy się ona w parlamencie niż na ulicy.

Na marsze chodziłem w czasie solidarnościowego karnawału wolności i w stanie wojennym. W wolnej Polsce nie odczuwam potrzeby. Szanuję marsze obywatelskie, interesuję się nimi jako ekspresją swobodnego życia publicznego. Jestem za takimi marszami.

Ale gdy słyszę, że w prawicy jest dyskusja, czy dopuścić prezydenta RP do marszu w Dzień Niepodległości, to się wkurzam. Święta narodowe należą do narodu, a naród to nie tylko prawica.

.