Dzika rasa Polacy

Eustachy Rylski mówi ciekawie w Dużym Formacie o Polakach i polskości. Bliska jest mi uwaga, że nasze narodowe obsesje i kompleksy są dowodem ,,młodości”, czyli polskiej zbiorowej niedojrzałości. Młodość tryska zwykle energią, ale niedojrzałość to nasza kula u nogi. Z niedojrzałości wyrasta ,,terror, jakim zbiorowa histeria podporządkowuje sobie wszelki umiar i rozsądek”.

Dzikiej rasie polskiej pisarz wytyka też kłótliwość i niezdolność do uszanowania innego poglądu niż własny, czyli skrajną nietolerancyjność. Akurat o tym samym pisałem w poprzednim felietonie o Rostowskim jako przeciwniku In vitro.

Jest więc jakaś wspólna chemia w niewielkiej mniejszości polskich wykształciuchów. Oczywiście nie we wszystkim. Razi mnie na przykład, że Rylski jest za karą śmierci, wprawdzie tylko za odrażające zbrodnie, ale jednak. Ale w wielu innych sprawach chętnie się z nim zgodzę. Na przykład w bardzo politycznej sprawie inteligencji. Jako grupy społecznej. Otóż nie ma takiej grupy. Mylona jest z ludźmi z dyplomami wyższych uczelni lub z nową u nas klasą średnią, czyli produktem zmian społeczno-ekonomicznych ostatniego dwudziestolecia.

Czy taka inteligencja ma swoją reprezentację partyjno-polityczną? Nie ma. Ostatnio miała ją w Unii Demokratycznej. Ale to się ,,ne vrati”. Rylski twierdzi, że emanacją polskiej klasy średniej jest Platforma. To by tłumaczyło jej utrzymującą się popularność sondażową, mimo coraz ostrzejszych krytyk ze strony środowisk opiniotwórczych. I daje do zrozumienia, że inteligencja – w jego rozumieniu, mnie bliskim – nie ma co szukać swojej politycznej emanacji.

No fakt, podziały wywołane wojną polsko-polską, idą w poprzek tych środowisk jeszcze głębiej niż podczas nieszczęsnej wojny na górze z wczesnych lat 90. Pamiętam ją doskonale, ale to, co się teraz dzieje, jest podziałem kulturowym, a nie tylko politycznym jak tamten konflikt.

Już się nie przekonamy do żadnych wspólnych działań, nie utrzemy żadnego sensownego kompromisu, aż nastąpi całkowita wymiana pokoleniowa i dzisiejsza wojna kulturowa się skończy (chyba że wybuchnie w nowym mniej albo bardziej dzikim wydaniu). Więc przestaję się żalić na partyjne sieroctwo.  Dam radę bez mojej politycznej emanacji. W końcu kiedyś lubiłem Born to Be Wild grupy Steppenwolf (i powieść też).