Fidel straszy wojną atomową

Widziałem migawkę telewizyjną, w której Fidel Castro przepowiada rychły atak atomowy Zachodu na Iran i Koreę Północną. Serio tego brać nie sposób, ale dreszcz mi przeszedł po plecach. W końcu Kuba ma w Stanach szpiegów. Może Hawana ma od nich jakieś raporty, które na ten temat spekulują.

Na zdrowy rozum prawdopodobieństwo, że Obama zgodziłby się na taki atak, jest prawie zerowe. Chyba żeby Iran lub Korea oszalały, co jest niestety bardziej prawdopodobne, zważywszy na naturę tych systemów. Iran ajatollahów, tak jak Korea Kim Ir Sena, wdały się przecież w przeszłości  w awantury wojenne. Atak Iranu na Izrael lub Korei Północnej na Południową nie zostawiałby Ameryce pola manewru.

Lecz Castro zdawał się mieć na myśli inny scenariusz. Scenariusz uderzenia prewencyjnego, takiego jak atak Izraela na instalacje atomowe Iraku za czasów Saddama Husajna.
Po co Fidel wyciągnął teraz ten straszak? Czy chciał w ten sposób skonsolidować murszejący system, zmobilizować społeczeństwo, coraz bardziej tracące socjalistyczne morale? Kuba niedawno zwolniła grupę więźniów politycznych, co mogło wyglądać na objaw słabości reżimu.

Nawiasem mówiąc, mam w tej kwestii mieszane uczucia. Pamiętam, jak w stanie wojennym próbowano pozbyć się liderów Solidarności w podobny sposób i też przy mediacji Kościoła. Zdecydowana większość odmówiła. Słusznie, byłby to fatalny przykład dla społecznego ruchu oporu, gdyby wyjechali. A propaganda miałaby używanie: wasi bohaterowie wybrali wolność na Zachodzie, a was zostawili nam na pastwę. No ale to tylko na marginesie, bo jestem najdalszy od oceniania tych Kubańczyków, którzy z oferty skorzystali. Opisy ich udręk w kubańskich więzieniach przypominają nasz stalinizm.

Teraz Fidel znów wchodzi do gry. Pokazuje, kto tu rządzi, ustawia się w roli patrona rzekomych ofiar Jankesów. Frapuje mnie od lat myśl, jak potoczą się losy Kuby po upadku castryzmu. Nie widzę tego różowo. Wolność kiedyś przyjdzie, to pewne, ale widmo wojny domowej, która wybuchnie tuż przed albo już w trakcie zmiany systemu, wydaje mi się realne. Zwłaszcza, gdyby tysiące radykalnie antykomunistycznych Kubańczyków z USA postanowiło włączyć się do de-castryzacji wyspy. Cuba libre, si – ale jaka ona będzie?
 
XXXX
Wodnik53, PA2155, Georges53, Wojtas, Sandra, Iber Alex ? OK., zostańmy przy swoim, bo się nie przekonamy. W Chinach poczułem się obco, na ulicy, podobnie jak na salonach. Przeszkadzało mi i nadal przeszkadza nacjonalizm, podobnie zresztą jak w Indiach i innych krajach tak zwanego trzeciego świata, które poznałem. Ale wcale nie przeszkadza mi to podziwiać dorobek kultury i cywilizacji Chin czy Indii, o czym napisałem wiele tekstów w Polityce i gdzie indziej. Tak samo mierzi mnie nacjonalizm w Polsce i w Izraelu. Nic nie poradzę na to, że pamiętam dobrze argumenty esbeckie z lat 70 i 80 i że brzmią one tak jak niektóre wpisy pod moim blogiem, być może autorstwa ludzi pokoleniowo młodszych. Wiek nie jest żadną gwarancją niczego. Pewne idee raz puszczone w obieg krążą przez pokolenia, póki się nie wypalą lub zwyczajnie skompromitują w konfrontacji z rzeczywistością. Tak stało się z ideą komunizmu, a moim zdaniem także z ideą klasycznej opiekuńczej socjaldemokracji, ale nie z ideą demokracji liberalnej i kapitalizmu. Z kolei ideologia z kręgu Krytyki Politycznej (vide Maciej Gdula) czy Monde Diplomatique to też jest salon, tyle że kreujący się na anty-mainstream. W młodym wieku to może być w porządku, ale z biegiem lat od ludzi interesujących się sprawami publicznymi wymagam czegoś więcej, to znaczy myślenia prawdziwie krytycznego. Pohukiwanie (i to anonimowe) na salon, elitę, mainstream to łatwizna. O kwestii palestyńskiej pisałem tu i gdzie indziej tyle razy, że ograniczę się do esencji. Zaraz po wojnie Palestyńczycy nie skorzystali z oferty utworzenia własnego państwa (obok Izraela), a świat arabski usiłował zepchnąć Izrael do morza, ignorując wszystkie powody, jakie przedstawiły Narody Zjednoczone, przemawiające za ową opcją dwóch państw, której teraz Palestyńczycy żądają, tak jakby stan obecny nie był wynikiem także ich fatalnej polityki. Krokodyle łzy nad Palestyńczykami ronią między innymi rządy arabskie, które kiedyś Palestyńczyków mordowały i wyrzucały od siebie. Chętnie się zgodzę, że należy pomagać najbiedniejszym Palestyńczykom, tak samo jak najbiedniejszym Haitańczykom, ale nie Hamasowi wysyłającemu dzieci na męczeńską śmierć do Izraela. Żydowski fanatyzm religijny i nacjonalistyczny  jest mi tak samo obcy, jak fanatyzm islamistyczny, ale ten drugi pochłonął o wiele więcej ofiar wśród niewinnych ludzi. Byłem w Izraelu wielu razy. Mimo że we własnym łagodnie endeckim domu nasłuchałem się antysemickich żartów, endecki antysemityzm mnie nie zatruł, lecz raczej zmusił do sprawdzenia, jaka jest prawda. Tak też rozumiem społeczną rolę poważnego dziennikarstwa, wszystko jedno salonu czy anty-salonu. Torlin, dzięki za wpisy.