Mniej prezydenta-czemu nie?

Jest propozycja reformy urzędu prezydenta – ciekawa. Wyszła z kręgu Konwersatorium Doświadczenie i Przyszłość, skupiającego ludzi fachowych i nieczynnych partyjnie. DiP kojarzy się mi z Stefanem Bratkowskim, bo to on firmował przedsięwzięcie o tej samej nazwie, tylko że działające półlegalnie w ostatnich latach PRL. Robili wtedy raporty o stanie społeczeństwa i państwa, jeden kamyczek więcej w lawinie, która w końcu przysypała stary reżim.

I teraz też, w podobnym klasycznie inteligenckim duchu obywatelskiej troski – wiem, że teraz już niemodnie tak gadać – nowe DiP, które zawdzięczamy dwuleciu PiS, bo powstało jako reakcja obronna na pisowskie rozumienie demokracji jako wojny wszystkich z wszystkimi, proponuje mniej władzy dla prezydenta.

Jestem za. Zasadnicza idea i szczegółowe propozycje DiP moim zdaniem dają szansę na poprawienie sterowności państwa, a o to przecież powinno nam chodzić. Mniej władzy dla prezydenta oznacza więcej władzy dla rządu, a w istocie całą władzę dla rządu – oczywiście wykonawczą. I bardzo dobrze.

Co do innych propozycji:
tryb wyboru – w wyborach powszechnych albo przez zgromadzenie parlamentarzystów i delegatów sejmików samorządowych. Cóż, przywilejów raz przyznanych się nie cofa, więc zostańmy przy powszechnych. Ale logika reformy proponowanej przez DiP kazałaby wrócić do tradycji przedwojennej, to znaczy do wyboru przez parlament. Skoro prezydent miałby być figurą centralną. ale raczej symbolem niż aktorem bieżącej gry politycznej, to mandat wyboru powszechnego jest chyba do tego niepotrzebny, jest za silny. Wolałbym więc, by prezydenta RP wybierał wspólnie sejm i senat. Senat bym pozostawił po ewentualnych zmianach konstytucji, za to sejm obciąłbym o połowę foteli.

Prawie równocześnie z DiP swoje autorskie projekty reformy ustrojowej zgłasza dr Kochanowski, rzecznik praw obywatelskich. Czyżby coś piszczało w ustrojowej trawie? Raczej wątpię. Obecny układ sił w polityce bieżącej jest taki, że wyklucza poważniejsze zmiany systemu naszej demokracji. DiP czy Kochanowski mogą zainteresować opinię publiczną, ale nie polityków szykujących się do kampanii wyborczej 2010.

Nie wykluczam, że premier Tusk byłby gotów się ,,samo-ograniczyć” jako prezydent, ale chyba pod warunkiem, że wybory parlamentarne w 2011 wygra jego partia. A takich gwarancji oczywiście nie dostanie, więc rzecz jest abstrakcyjna. Jesteśmy skazani na kontynuację systemu, bo główne siły polityczne, włącznie z PiS, nie są serio zainteresowane reformami ustroju. A naprawdę warto by podjąć taką dyskusję: jaki typ demokracji będzie Polsce służył najlepiej w XXI wieku?