Co z tym chamstwem w Internecie?

Najpierw Piotr Stasiak w Polityce, teraz Jacek Żakowski i profesor etyki Jan Hartman w Gazecie Wyborczej podjęli temat chamstwa internetowego. Dorzucę trzy grosze, bo sam jako autor blogu doświadczam tego, o czym piszą. Dla mnie internet jest jak miejsce publiczne. Jak ulica, po której chodzą ludzie, których łączy natura ludzka, a dzieli często wszystko inne – od stylu bycia i ubioru po poglądy i doświadczenia.

Wychowywano mnie tak, że na ulicy się nie klnie, nie śmieci, nie przeszkadza innym, za to należy pomóc komuś w potrzebie. I że nawet ubierać się trzeba różnie w zależności od tego, czy ulica jest miejska czy wiejska. Stroje pasujące do żniw lub plaży, nie pasują do centrum miasta, podobnie jak niektóre stroje i zachowania dobre na wiecu czy na publicznej zabawie, nie pasują do nabożeństwa w kościele.

Takimi zasadami wypada się też kierować na ulicy wirtualnej, czyli w Internecie. To nie jest żadna cenzura, tylko mapa drogowa, pozwalająca korzystać z Internetu z większą korzyścią. Chamstwo przerywa porozumiewanie się i dlatego powinno być tępione. Celem Internetu jest zdobywanie wiedzy, wymiana poglądów i doświadczeń, szybka komunikacja między ludźmi. Chamstwo nie ma tu nic do szukania, bo jego celem jest zniszczenie a nie nawiązanie komunikacji. Cenzury tu nie trzeba, wystarczy aktywna moderacja i solidarność tych użytkowników, którzy chama pogonią, bo im usiłuje przeszkodzić.

Już Stasiak wskazał trafnie, że internauci internautom czasem nierówni. Tę samą wiadomość w Sieci Polacy komentują często o wiele bardziej prymitywnie i właśnie chamsko niż inne nacje. Sam się przekonałem, porównując wpisy u mnie i na blogach zagranicznych dziennikarzy politycznych na ten sam temat. Internet jest poniekąd jak lustro, w którym pojawia się twarz indywidualnego i zbiorowego internauty: wszystko widać – poziom wykształcenia, poziom kultury osobistej wyniesiony z domu rodzinnego, obycie w świecie, umiejętności językowe i społeczne.

Czyż tak samo nie jest na naszych ulicach realnych? Ze znanych mi miast w świecie, a znam sporo, chyba tylko w Polsce tak bez najmniejszych oporów rzuca się mięsem i w centrum, i na peryferiach, bez różnicy. Uszy więdną w Warszawie i Suwałkach, jak w Londynie, i na Greenpoicie w Nowym Jorku, często w reakcji na to, co i jak mówią spotkani tam Polacy, nierzadko młodzi, modnie ubrani, wyglądający na elementarnie wychowanych. A skoro tak, to nie dziwmy się chamstwu w Sieci. Ono jest tym samym chamstwem, jakie musimy znosić na ulicy. Musimy?