Zalety antyklerykalizmu

W demokracji odrobina społecznego antyklerykalizmu Kościołowi nie zaszkodzi. Kościół się dzięki niemu oczyszcza i mobilizuje do swej misji, może nawet robić rachunek sumienia – sobie, a nie tylko antyklerykałom. Ciekawe przykłady odnajdujemy w katolickim piśmie Idziemy. 

Dominikanin Jacek Salij i jezuita Dariusz Kowalczyk snują tam rozważania o antyklerykalizmie. Salij idzie dalej niż Kowalczyk. Postuluje, by traktować antyklerykalizm jak… antysemityzm. To znaczy, by antyklerykalizm był traktowany tak samo jak szerzenie antysemityzmu: by kompromitował w dzisiejszym życiu publicznym.

Ale kłopot w tym, że antyklerykalizm nie wzywa do wykluczania, dyskryminowania i eksterminacji księży i wiernych tylko dlatego, że są księżmi lub wierzącymi. Antyklerykalizm jest krytyką, czasem ostrą, tego, co krytykujący uważają za zło w Kościele. W demokracji jest to postawa nie tylko dopuszczalna, ale i pożądana z powodów jak wyżej. Zestawianie antyklerykalizmu z antysemityzmem wydaje mi się kompletnie nietrafione.

Ks. Kowalczyk z kolei poucza nas – na marginesie sporu o media publiczne i apel biskupów w tej sprawie –  co byłoby klerykalizmem. Byłoby nim stanowienie prawa przez biskupów. A przecież biskupi ,,tylko” poparli abonament i samo istnienie mediów publicznych, w których istnieje redakcja programów katolickich. Kowalczyk krytykuje przy tym Jana Rokitę za to, za co ja go niedawno tutaj chwaliłem: że nazwał bardzo niemądrym wypowiadanie się biskupów w kwestii sposobu finansowania mediów publicznych jakby byli lobbystami. Tak jest! Rokita miał rację.

Tak samo jak rację mają ci (niestety nieliczni), którzy uważają, że w demokratycznej Polsce rządy ulegają presji episkopatu na rząd i parlament właśnie odnośnie do stanowienia prawa. Najświeższy przykład tej sprzecznej z porządkiem konstytucyjnym presji to oczywiście sprawa in vitro. Kościół ma w parlamencie swą liczną reprezentację, zarówno wśród posłów PiS, jak i PO, i to powinno zupełnie wystarczyć.

Kowalczyk, duchowny sprawiający wrażenie aktywisty politycznego, bagatelizuje to, co jest sednem sporu: ten czy inny ksiądz powiedział tylko, jakie ma zdanie o takiej czy innej ustawie. Ale właśnie to jest przejaw pełżającej klerykalizacji Polski. W demokracji nie jest rzeczą duchownych publicznie oceniać parlamentarne prace nad prawem i jej efekty. To jest ingerencja polityczna, a Kościół oficjalnie głosi, że nie miesza się do polityki.

Krytykowanie takich ingerencji jest zdrowym antyklerykalizmem, oby było go w Polsce więcej. Nie jest on walką z Kościołem, lecz walką o Kościół, o uchronienie go przed upolitycznieniem i upartyjnieniem. Kościół partyjny, prawicowy czy lewicowy, jest potrzebny niewielkiej części wiernych, głównie tych politycznie niewyżytych. Ale nie takie jest zadanie Kościoła, by zaspokajało te akurat emocje.