Toast wolności

Na Wawelu słońce i deszcz, więcej deszczu. I dobre przemówienia, zwłaszcza Merkel, Havla, Tymoszenko, Tuska. Nie był to wcale taki zły pomysł z tym Krakowiem, przyznaję, bo początkowo wydawało mi się, że wszystko powinno być w Gdańsku.
 
Jak czwarty czerwca się dział 20 lat temu, to prócz przecieków o wyborczej klęsce PZPR przeżywałem wieści o masakrze na Tienanmen. Nie miałem poczucia, że to przełom, ale czułem, że już nic nie będzie w Polsce takie samo. W komitecie obywatelskim Solidarność w Krakowie, którego byłem rzecznikiem – stąd zaproszenie na Wawel od premiera – mało kto spodziewał się, że we wrześniu będzie już rząd Mazowieckiego. Podobnie teraz: nie wiemy, jak będą wyglądać obchody 4 czerwca za 20 czy 30 lat, kiedy pokolenie Solidarności zejdzie ze sceny. Może Frasyniuk ma rację, żeby zrobić z 4 czerwca święto państwowe?

To może zadziałać! Wieczorem w Nowej Prowincji na Brackiej dziki tłum na toaście wolności: potencjał społeczny jest. Dziś to wykształciuchy i solidaruchy, ale gdyby nawyk nowoczesnego ,,społecznościowego” świętowania się utrwalił – a święto państwowe mogłoby pomóc – to może wreszcie mielibyśmy jakiś dzień radości w tej naszej polskiej bronowickiej chacie. Na razie cieszyliśmy się tym, co jest: kręgiem przyjaciół, wierszykiem wyborczym Bronka Maja na cześć  Róży Thun, toastem wznoszonym maleńkimi kieliszkami jakiejś czerwonej małmazji.    

Dziś to się jeszcze nie składa. ,,Opowieść” z Krakowa wydaje się nie do pogodzenia z ,,opowieścią” z Gdańska. Ale nie przesadzajmy. Nawet w Gdańsku rząd dusz panów Śniadka, Guzikiewicza i Kaczyńskiego mają wpływ ograniczony. Fakt, są ludzie, którzy chcą słuchać tylko ,,opowieści” pisowskiej, ale przecież nie większość. Wieczorem przez skype córka nam zameldowała z Danii, gdzie kończy półroczne studia, że obejrzała w internecie relacje z obchodów 4 czerwca w Krakowie i poczuła się dumna, że jest Polką.