Czy prezydent może inaczej?

Niby to proste. Lech Kaczyński mógłby podpisać ratyfikację Lizbony; mógłby nie wysyłać Anny Fotygi do Waszyngtonu, mógłby nie obrażać części tych, których przed chwilą sam dekorował państwowymi odznaczeniami. Mógłby. Ale wtedy nie byłby człowiekiem PiS.

Mógłby współtworzyć polską politykę państwową – a taka jest jego rola – ale on chce współtworzyć politykę partii, której służy z lojalnością, która byłaby godna pochwały – w polskiej polityce lojalność nie jest w cenie – gdyby nie był prezydentem. Tak koło się zamyka. Wracają czasy rządów PiS. Prawie codziennie mamy nowe wieści z Pałacu i są to wieści złe.

Teraz Kaczyński przekreślił sens swych spotkań w sprawie Lizbony z innymi politykami europejskimi, z Sarkozym na czele. Tego nam Paryż nie zapomni. Tego nie zapomną też w Berlinie i w Brukseli. Oczywiście, Lizbona prawdopodobnie jest nie do wskrzeszenia, ale to nie znaczy, że nie ma też już znaczenia, czy Kaczyński podpisze ratyfikację traktatu. Lepiej żeby podpisał. Prezydent Niemiec na pewno podpisze, jeśli niemiecki Trybunał KOnstytucyjny nie dopatrzy się sprzeczności Lizbony z konstytucją Niemiec. nawet pierwszy eurosceptyk prezydent Klaus podpisze, jeśli czeski sąd konstytucyjny pójdzie w ślady niemieckiego.

PiS-owski populizm nie jest niczym nowym. W kwestii europejskiej PiS dołącza do antyeuropejskiej nacjonalistycznej prawicy i antyeuropejskiej ideologicznej lewicy. Te siły grają na upadek Unii. Do tego celu grają na niskich masowych instynktach – przede wszystkim na niechęci do elit, do ich wartości, do ich stylu życia. Udają, że świat prostych ludzi coś ich naprawdę obchodzi, podczas gdy w rzeczywiśtości masy są dla nich tylko mięsem wyborczym.

Europa bez Lizbony da radę. Polska też, bo Nicea z egoistycznego punktu widzenia jest dla Polski korzystniejsza. Ale jeśli Europa ma być czymś więcej niż wspólnotą handlowo-gospodarczą, Nicea to za mało. Polsce europejski federalizm żywotnie nie zagraża. Gest prezydenta w postaci podpisu pod ratyfikacją Lizbony nic Polski nie kosztuje.

Czekam na dobre wieści z Pałacu. Na przemianę mizantropa Mr. Hyde’a w altruistę dr. Jeckylla. Serio. 

XXX
Dziękuję za prywatne listy tego, co polskie – nawet jeśli złośliwe i przewrotne, składają się razem w jakąś prawdę o nas samych, dla mnie instruktywną. ,,Dante” – Wrocław i Gdańsk są miastami polskimi od ponad półwiecza i takimi je znam, bez względu na ich wspaniałą wielonarodową przeszłość, nie widzę więc żadnej przesady w tym, by je za takie uważać, Gdańsk na dodatek był kolebką Solidarności, Wrocław – nie dość że ,,nowym Lwowem”, to jeszcze silnym ośrodkiem powojennej polskiej kultury i nauki i także jednym z bastionów Solidarności.