Superwtorek: osły górą

Emocje sięgają szczytu, ale dalej nic nie wiadomo. Hillary Clinton prowadzi, ale stanów zgarnęła znacznie mniej niż Obama. Kiedy piszę te słowa, nawet w Kalifornii przewaga Clinton nad Obamą jest tylko kikunastoprocentowa, a żeby pani senator mogła się naprawdę wyprostować w siodle, musiałaby wygrać w dużych stanach z dużą przewagą i zwyciężyć równie wyraźnie liczbą stanów głosujących na nią. Tak więc wszystko rozstrzygnie się zapewne dopiero na zjeździe partii w sierpniu: wtedy do roboty zabierze się partyjna biurokracja i zacznie urabiać grunt pod nominację pożądaną przez establishment demokratów. Jak na razie, Hillary nie ma tu konkurenta.

Jeśli superwtorek czymś zaskoczył, to dobrym wynikiem Mike’a Huckabee, byłego pastora baptystów. Bo że 5 luty raczej potwierdzi, iż liderem wśród aspirantów republikańskich jest dzielny wojak McCain, było do przewidzenia, ale że Huckabee jeszcze nie wypadnie z gry – bynajmniej. Myśleliśmy, że tak jak demokraci mają już tylko dwójkę kandydatów, tak i republikanie po superwtorku zredukują stawkę do McCaina i Romneya, co nada całej kampanii większą wyrazistość i dynamikę. Tymczasem republikanie jadą dalej trojką, co pokazuje, jaki zamęt panuje dziś, po 8 latach prezydentury Busha, w partii i jej elektoracie. (Nie żeby u demokratów było dużo lepiej: jeszcze zobaczymy, jak głęboko Obama podzieli obóz lewicy). To oznacza, że republikanie pewno też muszą się doturlać do swojej konwencji, by ostatecznie rozstrzygnąć sprawę nominacji. A McCain nie jest, jak wiadomo, popularny w establishmencie konserwatystów.

Europejczyk nie ma czasu ani ochoty zgłębiać arkanów amerykańskiego procesu wyborczego (chyba że musi zawodowo). Europejczyk czeka na finał: kto kogo? Superwtorek na razie nie daje jasnej podpowiedzi. Raczej osioł (symbol demokratów) słonia (symbol republikanów), raczej Hillary niż Barack. Obserwatora z Polski uderza, że przy całej odmienności tych wyborów prezydenckich w USA, społeczny nastrój w Stanach przypomina pod jednym względem czas naszych ostatnich wyborów parlamentarnych. Tak dalej być nie musi, tak dalej być nie może: po dwu kadencjach prawicy Ameryka chce zmiany! Frekwencja w prawyborach jest wyraźnie wyższa niż cztery lata temu, młodzi ludzie masowo zgłaszają się do pracy w sztabach wyborczych. Jest wielka mobilizacja. Myślę, że służy ona w sumie demokratom. I chyba Hillary bardziej niż Barackowi. To Hillary Clinton wjedzie na osiołku do Białego Domu. Witajcie w latach dziewięćdziesiątych! To jest taka sobie wiadomość i dla Ameryki, i dla Europy, bo w czasie realnym jesteśmy dwie dekady dalej.

Co jednak może imponować w tych amerykańskich superwtorkach, to żywotność systemu, energia masowej demokracji. To jest wciąż największy kapitał społeczny USA. Recesja minie, dół w stosunkach ze światem minie, a ta potężna siła zostanie. I dlatego nie wierzę w proroctwa o rychłym zmierzchu Ameryki: Rosja i Chiny jescze długo jej nie przemogą.