Tusk mięknie w sprawie in vitro

Religia, etyka, polityka – to trójkąt wysokiego napięcia, kto tam wchodzi, nie może być miękki. Premier Tusk chyba stracił serce do minister zdrowia Ewy Kopacz. Może z innego powodu niż jej opcja pro in vitro, ale właśnie akurat kwestia in vitro ten rosnący dystans premiera wyraźnie pokazuje. Tymczasem premier powinien jej bronić.

Biskupi zaostrzyli ton nazywając w swym liście – a więc oficjalnym dokumencie Kościoła – metodę in vitro ,,wyrafinowaną aborcją”. Jest to element nacisku na rząd, by nie godził się na refundację kosztów tej metody z budżetu państwa.

Stanowisko biskupów jest jasne, a dla katolików powinno być wiążące. Jednak jest tajemnicą poliszynela, że są katolicy, którzy je ignorują, kiedy przytrafi im się problem bezpłodności. Kościół o tym wie, rząd o tym wie, media o tym wiedzą. Nie byłoby tego bolesnego dla katolików dylematu, gdyby nie aktualna nauka Kościoła na temat in vitro. Kiedyś, raczej prędzej niż później, stanowisko Kościoła może się zmienić. Wiadomo, że istnieją bardzo obiecujące wyniki poszukiwań takich metod in vitro, które radykalnie redukują liczbę ,,zmarnowanych” zarodków. Trwają też bardzo zaawansowane prace nad pozyskiwaniem materiału biologicznego i genetycznego do odmiennych niż in vitro celów już nie z zarodków ludzkich, lecz innych ludzkich tkanek. Kluczowy kontrargument Kościoła może za kilka lat stracić ważność.

Tymczasem jesteśmy w Polsce AD 2007, z Platformą u władzy. Ma ona swoje silne skrzydło konserwatywne. Ale nawet jego przedstawiciel poseł Jarosław Gowin ostrzega przed wszczynaniem nowej wojny ideologicznej. Słusznie zwraca uwagę, że rząd nie powinien dać się wciągnąć w ten spór.

Postawmy kropkę nad i. Nie ma powodu, by premier Tusk wycofywał się z wcześniejszego stanowiska: nie wykluczamy, że zgodzimy się na refundację w miarę wolnych środków budżetowych. To i tak bardzo łagodne, kompromisowe sformułowanie.

Biskupi nie mogą oczywiście mówić czego innego niż Katechizm Kościoła Katolickiego. Ale nie muszą zawsze zabierać głosu, zwłaszcza w tak urzędowej formie i używać tak ostrego porównania – in vitro = aborcja. Katolicy i tak mają na co dzień mnóstwo kłopotów z kierowaniem się kościelną etyką seksualną w swym prywatnym życiu. A Polska i tak jest jednym z ostatnich społeczeństw katolickich, w których tyle się o tym dyskutuje w mediach i parlamencie. Twardy kurs Tuska z jednej, a biskupów z drugiej strony wyrzuci kolejną grupę wierzących poza instytucję Kościoła. Panie premierze, niech Pan nie przykłada do tego ręki.