Exit Rokita

Wyjście Jana Rokity z polityki, choć zaskakujące, nie było szekspirowskie, lecz melodramatyczne. Jego „ostatnie slowo” na temat Czeczenii przeszło bez echa. Melodramat melodramatem, ale skutki są polityczne. Cokolwiek Rokita mówi publicznie o motywach, mam silne wrażenie, że jego żona po prostu zablokowała karierę polityczną męża, wyłączając go skutecznie z kampanii wyborczej, na czym oczywiście punkty zarobił PiS. Czyli Nelly Rokita wsparła kampanię wyborczą braci Kaczyńskich.

Będąc z pochodzenia rosyjską Niemką, powinna mieć świadomość, że eliminacja polityków formatu Rokity osłabia polską politykę nie tylko od wewnątrz, ale i na zewnątrz. Zostawia więcej miejsca dla polityków konfrontacyjnych, a ci budują obraz Polski jako kraju nieodpowiedzialnego, co leży w interesie rządów Polsce nieprzychylnych, na przykład Moskwy, której wywijanie szabelką przez ,,polskich panów” przydaje się w propagandzie wewnętrznej i w urabianiu dyplomatów zachodnich przeciwko Polsce.

Z drugiej strony exit Rokity rozwiązuje ręce liderom Platformy na wypadek, gdyby po wyborach musieli robić koalicję z LiD. Rokita jako komentator ale nie aktor polskiej polityki nie będzie miał większego znaczenia. Jego żywiołem jest polityka czynna, choć ma silne skłonności i możliwości intelektualne – znam go dość dobrze z czasów opozycji, uczyłem go angielskiego, jest w stanie nie tylko być premierem, ale i napisać dobrą książkę z filozofii polityki. Nie wyobrażam sobie, by nie wrócił do polityki, tak jak nie wyobrażam sobie, by jego żona mogła się w niej na dłużej utrzymać.

Tak czy owak, sprawa Rokitów zdominowała media i osłabiła efekt propagandowy konwencji PO w Gnieźnie. A szkoda, bo tym razem ,,pe-owiacy” (nie lubię określenia ,,platformersi” – na miejscu PO bym je aktywnie zwalczał, to znaczy próbowałby wprowadzić do języka politycznego jakieś inne własne określenie; platformersi kojarzą mi się z jazzbandem) mieli coś ciekawego do powiedzenia, zwłaszcza Tusk i Sikorski.

Dobrze też, że na Rokitę zareagowali spokojnie i empatycznie. Całkiem inaczej niż PiS – żenująca wypowiedź Jacka Kurskiego – na przejście ,,Borsuka” do Platformy. Wszystkie te roszady personalne są jednak mało czytelne, więc i mało znaczące, dla szerokiego elektoratu.Do mas docierają reklamy polityczne i hasła partyjne. Borusewicz, Sikorski, nawet Rokita (skądinąd nigdy nie bohater masowej wyobraźni polskiego wyborcy) to już polityka dla wtajemniczonych.

Na razie więc ogólny bilans początków kampanii nie zmienia się: prowadzi PiS, Platforma wychodzi z cienia, LiD buksuje (ciekawe, jak na odejście Millera z SLD zareaguje LiD-owski elektorat, ale jeśli Miller spróbuje założyć jakąś nową lewicę, LiD będzie miał kłopot).

Tymczasem, odpoczywając od tego kiepskiego teatru naszej kampanii, wertuję biografię brata Rogera, założyciela słynnej ekumenicznej wspólnoty Taize. Autorka, Kathryn Spink pisze w pewnym momencie: ,,W Taize zawsze dbano o to, by unikać widzialnych powiązań z władzą, pieniędzmi czy polityką. Brat Roger odróżniał jednak na przykład przynależność do jakiejś partii od uczestnictwa w działaniach na rzecz sprawiedliwości wśród ludzi. Nie podejmował żadnych działań, które mogłyby kwestionować władzę polityczną. jeśli chodzi zaś o obronę jakiejś osoby, która stała się się ofiarą niesprawiedliwości czy o wzywanie do pokoju między narodami, brat Roger nie wahał się i interweniował u tych, którzy mieli realną`władzę”. Ten cytat nieźle oddaje sens chrześcijańskiego zaangażowania w historię i nieźle pokazuje różnicę między zaangażowaniem prawdziwym, wolnym od prywaty i partyjnictwa, a tym, co u nas uprawia ks. Rydzyk, powołując się na chrześcijaństwo.