Na pożegnanie Sejmu

Kiedy piszę, los tego Sejmu wydaje się przesądzony, ale jest jeszcze przed faktem. Nieco pod prąd, chcę Sejm pożegnać,a nie tylko wylewać kubły pomyj, co jest ulubionym polskim sportem – zresztą nie tylko na Sejm, lecz w ogóle na ,,klasę polityczną”. To my wybieramy Sejm i rządzących. To przez naszą obojętność lub ignorancję skład parlamentu wygląda, jak wygląda. Były oczywiście Sejmy gorsze, a w przedwojennych również działy się rzeczy żenujące, ale to żadne pocieszenie.

Jest rok 2007 a nasza demokracja ma wyraźne kłopoty z autodefinicją. Pisałem tu niedawno, że uważam, iż w Polsce Sejm zaczyna być zbyt silny, co może zagrozić równowadze trzech władz, a to jest filar stabilnego państwa. Sygnałem tej dominacji mogły być komisje śledcze. Innym przykładem są ustawy uchwalane pod bieżący interes partyjny, zwłaszcza u progu wyborów.

Wiem, że nie ma mocnych argumentów na rzecz tezy, że Sejmu Jurka i Dorna należy żałować, i sam go nie żałuję. Ale wydaje mi się, że zbyt łatwo odsuwamy od siebie pytanie: a jaki będzie przyszły Sejm, czy dużo lepszy, a wobec tego co czeka polską demokrację w najbliższych latach – czy aby nie przedłużenie obecnego kryzysu?

Mój kłopot polega więc na tym, że widzę zależność między bezpardonowymi atakami na Sejm a słabnięciem wiary Polaków w samą demokrację, której sercem jest przecież parlament.

Popatrzmy na to w kontekście badań społecznych, w których od lat największym prestiżem cieszą się instytucje NIEDEMOKRATYCZNE, jak Kościół, wojsko i policja, natomiast wybieralne, jak Sejm, rząd czy prezydent – znacznie niższym. W tym sensie każde kolejne kopnięcie Sejmu jest jedną więcej maleńką dziurą w łodzi polskiej demokracji.

Nawet jeśli to tylko strachy na Lachy (i oby tak było, że polska demokracja ma już mocne korzenie), to jednak wciąż trzeba o tym przypominać, bo Polacy w swej przekorze potrafią być nieobliczalni. Tymiński wprawdzie przegrał już chyba ostatecznie, ale jego klony wciąż`na Polskę czyhają.

Żegnam więc ten Sejm z pewną domieszką melancholii – melancholii szczerego demokraty, który życzy jej jak najlepiej, a musi obcować z taką jaka jest – demokracją realną w polskim wariancie po komunizmie. Myślę, że chyba nigdy sprawa frekwencji wyborczej nie była tak kluczowa jak w nadchodzących wyborach i nigdy (może z wyjątkiem 1989 r.) tak ważny nie był skład list wyborczych do Sejmu. A są to przecież rzeczy stosunkowo łatwe do osiągnięcia: przedstawić takich kandydatów i takie hasła, by zachęcić ludzi do masowego udziału w wyborach. Dziś obowiązek demokratyczny jest w istocie prozą życia obywatelskiego, a nie poezją jak był nią w epoce autorytarnej. Może zrozumiemy, że dobra demokracja mówi właśnie mieszczańską prozą, a nie bełkotem lub mową-trawą.